wtorek, 23 kwietnia 2019

Rozdział XI ~
"Jeśli nie udajesz mędrca ani też świętego"

Gdy Lear skończył rozmowę z Pattern nie czekał długo aż kolejna przypadkowa osoba go zaczepi. Tym razem była to egzotyczna tancerka, na którą się natknął niemal na początku bazaru. Nie poznał jej od razu, chociaż bez hologramów i dźwięcznych bransolet nadal wyróżniała się urodą i wdziękiem. Nawet idąc szła płynnym i delikatnym krokiem.
Miała na sobie czarne odzienie z szerokim kapturem na głowie, z którego falowały jej długie ciemne włosy. Stopy miała bose, owinięte jedynie jakimś materiałem a spodnie miały nierówne nogawki, z których jeden kończył się przed kolanem w drugi na łydce. Z bliska wydawała mu się jeszcze piękniejsza ale to nie przez jej nietypową urodę patrzył się zadziwiony. Był bowiem pewien, że przeszedł całkiem spory kawałek od tamtego niewielkiego placu na którym tańczyła a ponadto przeniósł się co najmniej dwa piętra wyżej. Spytał ją o to a ona roześmiała się, mówiąc, że widocznie stracił rachubę czasu, ponieważ od tamtego momentu minęły dwie godziny i skończyła swoją pracę. Dodała też tajemniczo, że go szukała i kazała mu za sobą podążyć. Tak jednak nie zrobił.

-Hej, spokojnie, nie zamierzamy ciebie okraść.- uśmiechnęła się swoim delikatnie niskim głosem. Zauroczyła go i było to widać. Nie mógł jednak porzucić swoich obowiązków. Obiecał Liv, że je obie przypilnuje i to było jego priorytetem.
-Nie o to chodzi, ty...- urwał czekając na jej imię. Westchnęła z przekąsem pod nosem.
-Marietta.- przedstawiła się.
-...Marietto.- dokończył.- Muszę czekać na kogoś.
-Och, rozumiem.- wyraźnie posmutniała, krzyżując ręce na piersi.- Zgubiłeś się?
-Można tak powiedzieć...
-Pewnie nie chcesz też pomocy, co?
-Myślę, że dam sobie radę.- próbował uprzejmnie ją wyprosić, chociaż nie przeszkadzała mu jej obecność. Odnosił jednak wrażenie, że ani Liv ani Pattern nie spodobało by się przyłapanie go w towarzystwie takiej dziewczyny.

-To może dasz się chociaż zaprosić na odzyskanie Synlarci?- rzuciła nagle tajemniczo. Spojrzał na nią zaskoczony.- Och, nie patrz się tak na mnie. Ten tekst zadziała na większość turystów. - zaśmiała się donośnie i mimo panującego wokół pogłosu i hałasu słyszał go głośno i wyraźnie. - Ale akurat wiem, kto ma twoją. To co, mamy umowę?

Nie odpowiedział od razu. Jeszcze kwadrans temu grupa innych osób oferowała mu coś podobnego ale po konsultacji z Pattern ominął ich ogromnym łukiem. Wydawało mu się, że jego siostra doskonale wiedziała o czym mówi, i zgodził się nie przyjmować od nich pomocy. Jednak Marietta nie wydawała się być nieprzychylna. Wiedział jednak, że ocenia ją przez swój pryzmat zauroczenia jej osobą i próbował wymusić na sobie inny osąd jej osoby ale każda część jego umysłu nakazywała mu jej zaufać. Gdy tak stał w miejscu i głowił się nad odpowiedzią Marietta wyprzedziła go ponownie:
-Nie przyjmiesz pomocy od sąsiadów?

* * *

-Naprawdę jesteście z Ameryki?- Lear nie dowierzał własnym uszom. Historia opowiedziana przez Mariettę a także Lexa i Jerresa, dwóch mężczyzn którzy przygrywali jej w trakcie występu, oraz reszcie ich rodziny, która prowadziła niewielki sklepik z wyrobami artystycznymi w jednej z dalszych dzielnic bazaru. Lear poznał tak prawie 10 osób między innymi panią Minę, babcię Marietty, Gienę i Opacho, bliźniacze kuzynostwo dziewczyny a także pana Joseppono, jej ojca.
-Tak właśnie jest.- Marietta nie mogła przestać się uśmiechać. Siedziała przy stole razem z Learem i jej ojcem podczas gdy babcia krzątała się po domu, dzieci biegały dookoła a kuzyn i wuj siedzieli trochę dalej przy starym telewizorze.- Dlaczego tak ciężko ci w to uwierzyć?

-A to nie oczywiste? Co tu robicie i jak się dostaliście? I dlaczego?
-To przez ten dawny kataklizm...- zaczęła ale przerwała jej babcia.
-Gdy pierwszy raz podniosły się wody wiedzieliśmy, że to tylko początek. Rząd próbował to zataić i uspokoić ludzi ale to była tylko kwestia czasu nim cała Ameryka Południowa i Latium zostanie zalane. Nim dotarło to do ludzi, większość z nich zginęła pod wodą... Na szczęście nasza rodzina przeczuła, że grozi nam niebezpieczeństwo i jak najszybciej sprzedali wszystko co mieli by tu się dostać. Długo nam zajęło odnalezienie swojego miejsca na Nowym Kontynencie ale udało nam się i trwamy tu tak już kilka pokoleń...
-Mamo, proszę usiądź.. - poprosił ojciec Marietty. W trakcie swojego opowiadania Mina chodziła od blatu do blatu sprzątając lub poprawiając wszystko co możliwe.
-No ale dlaczego dotarliście aż do Europy? Nie było wam bliżej do...
-Do czego, Learze?- przerwał mu pan Joseppono.- Do Was?- zapadła chwila ciszy. Lex i Jerres z salony to zauważyli i spojrzeli w ich kierunku nie rozumiejąc co się dzieje.- Panem od początku swojego istnienia zamknęło swoje granice dla wszystkich. Nigdy nie przyjęliście żadnych uchodźców. Nikt nie wiedział co się u was dzieje. I jak widzę z wzajemnością.- wypomniał mu jego niewiedzę.

Opuścił głowę nie wiedząc co powiedzieć. Marietta chrząknęła na ojca karząc go wzrokiem za popsucie atmosfery. Wtedy do kuchni przyszedł Opacho, szukając jakiejś przekąski.
-Och, jesteś w końcu, Opacho.- odezwała się młoda dziewczyna.- Lear, to mój kuzyn...- urwała szukając odpowiedniego słowa- "pożyczył" twoją synlarcę.- zaakcentowała czasownik.- I bardzo ciebie przeprasza, prawda, Opacho?
Mały chłopiec mruknął coś pod nosem w stylu "wcale nie" ale i tak mu oddał urządzenie. Dodał też coś w stylu "i tak nie potrzebuję zepsutego modelu" i odszedł, pozostawiając Leara w dezorientacji. I choć myślał, że w końcu odzyska Synlarcę i będzie mógł poszukać sióstr, los zaproponował mu coś znacznie bardziej przekornego.

* * *


Pattern po prostu nie mogła ominąć ot tak sikhopodobnego jegomościa zachęcającego przypadkowych ludzi do skorzystanie z arachnobowego taxi. Podeszła do niego pytając o ceny i szybkość a ten po prostu zaproponował jej jazdę próbną. Podał jej stawki ale powiedział, że zadowolenie klientów jest najważniejsze i że dopiero po faktycznej podwózce będzie mogła zapłacić. Trochę było to podejrzane ponieważ nigdzie nie widziała w okolicy rzeczonej maszyny. Jakby odczytując jej zwątpienie zaprosił ją za siebie, gdzie za skromnym straganem znajdował się stary wysoki budynek przypominający opustoszałą fabrykę. W rzeczywistości był to hangar w którym znajdywało się kilka mecha-pająków, różniących się wyglądem ale przede wszystkim wysokością. Było też kilkanaście pustych miejsc oznaczających, że wiele z nich jest w tracie. Zaskoczyło ją to, ponieważ nie zauważyła ani jednego gdy chodziła z Evely po bazarze. Wyjaśnił jej, że ich maszyny są zbudowane tak by wręcz niepostrzeżenie przechodziły między ludźmi. Mają wbudowane czujniki by jak najbardziej precyzyjnie stawiać swoje odnóża, nawet w przypadku nieregularnych ruchów np. gonitwy za złodziejami. Nie dowierzała mu, dlatego nabrała jeszcze większej ochoty by samej to wypróbować. Wybrała standardowy model by zejść piętro w dół, jednak poleciła mu obrać dłuższą drogę by mogła się nią nacieszyć. Mężczyzna ochoczo na to przystąpił i już po kilku chwilach wyruszyli z garażu między tłumy.

* * *

Gdy Opacho oddał Synlarcę Learowi ojciec i babka Marietty jakby na znak opuścili z wnukiem kuchnię, zostawiając dziewczynę sam na sam z nim. Zdziwiło go to i zaniepokoiło ale to dopiero Marietta naprawdę go zaskoczyła. Zażądała zapłaty za nią.
Było to tak, że choć Opacho oddał ją Learowi, to zrobił to przez swoją kuzynkę. Dlatego jej żądanie było na tyle poważne, ponieważ chłopak nie miał jej w swoich rękach. Gdy Zignorował żart i wyciągnął rękę po swoją własność Marietta powtórzyła swoją prośbę.
-To zdecydowanie za dużo.- zauważył Lear jak bardzo zawyżyła jej cenę.
-Może, ale na pewno taniej niż nowa.
Westchnął z zażenowanym uśmiechem. Tak się dać omamić! A już myślał, że znalazł sobie przyjaciółkę w Nowym Świecie. Spytał ją kilka razy czy to na poważnie a ona coraz bardziej irytowała się. A zdenerwowana była jeszcze ładniejsza, musiał przyznać. Zaczął rozglądać się po ich mieszkaniu zastanawiając się ile rzeczy tam zgromadzonych mogło być tak samo skradzionych lub kupionych za takie wyzyskane pieniądze. I wtedy zauważył godzinę. Trochę już mu zeszło z nimi i powinien się pośpieszyć nim znowu zgubi Pattern. Pospiesznie  wyjął z kieszeni portfel i zaczął wyjmować z niego pieniądze. Widząc kolejny prosty sukces Marietta położyła na stole Synlarcę i zacząła coś mówić w obcym mu języku do rodziny. Była na tyle głośna i podniecona, że domyślił się, że to z powodu prawdziwych pieniędzy a nie punktów nabijanych na konta. Gdy odwróciła się zachęcając by do nich przyszli Lear wyczuł sposobność. Błyskawicznie chwycił translator i po prostu wybiegł z ich domu na ulicę bazaru. Marietta nie ruszyła za nim od razu. Uśmiechnęła się zszokowana szeroko, zastanawiając się czy od początku sam planował ją oszukać. Gdy rusza zdenerwowana za nim towarzyszy jej pół rodziny a nawet kilku sąsiadów.

* * *

-A tam jest sklep "Wszystko za szylinga". To taki żart, bo już nie mamy monet.- sikh pokazywał Pattern kolejne atrakcje, gdy spokojnie sunęli trzy metry nad bazarem. Pod nimi ludzie faktycznie zdawali się nie zwracać na nich uwagi. Zarówno sklepikarze jak i turyści byli zajęci swoimi sprawami by spojrzeć w górę na trzymetrowego pająka chodzącego między nimi. Pattern nie omieszkała uruchomić swojego telefonu i nagrywać całą relację. Gdy na początku wycieczki Basil, bo tak nazywał się jej przewodnik, zobaczył jej telefon zaproponował jej możliwość zapłaty za przejazd właśnie nim. Dziewczyna tylko go wyśmiała, mówiąc, że dobrze wie ile tu jest wart taki model. Starszy mężczyzna roześmiał się w żartach proponując jej spółkę. Skomplementował też jej smykałkę do interesów i znajomość wartości przedmiotów. Tak, Basil był dobrym człowiekiem, można by rzec, że jednym z najbardziej uczciwych sprzedawców na bazarze. Naprawdę nie zasłużył na to, by po kilkudziestu przebytych z nią metrach podróży zrzuciła go z pająka i pognała za swoim bratem, który minął ją gdy uciekał przed jakimiś latynosami.

* * *

Francio Lannert niezmiernie posmutniał gdy Liv przyznała, że sama nie wie co dzieje się z jej rektorką. Przekazała mu jedynie znane ze słyszenia plotki ale nie miała żadnej pewnej informacji, odkąd kobieta zrezygnowała z pełnienia funkcji Komendanta Głównego Panem. Francio nie męczył jej tym tematem, dobrze wiedział, że jeszcze chwila i Liv w końcu wybuchnie narzekając na tutejszy system biurokracji. Zauważył też widoczną niechęć do kobiety, o której wszyscy wiedzieli, że dobrze zna się z Liv. Było to więc o wiele bardziej intrygujące i choć nie był pewien czy mówi mu prawdę udał, że był to przypadkowy temat i nie przejął się brakiem konkretnej odpowiedzi. Dlatego gdy wrócili jego koledzy z góry i dali mu jakieś papiery, podpisał jej i wyjął z nich jakiś kwitek który jej wręczył.
-No nie!- podniosło głos. Kilkoro policjantów na komisariacie spojrzało w ich stronę.- To ma być bon wymienny?!- domyśliła się. Faktycznie, na papierze widniało nazwisko zarówno jej jak i Paula oraz pozwolenie na zwolnienie z tymczasowego aresztu. Lannert zmieszał się nie wiedząc co powiedzieć. To niebyła najgorsza informacja. Wtedy podszedł do nich młody policjant, który wcześniej kręcił się wokół nich, ten sam który zaoferował jej taboret do siedzenia.
-Francio, skoro już skończyliście, może zaprowadzę naszego gościa do aresztu?

Francio przystał z ulgą na tę propozycję i odprowadził ich do wyjścia z dziękczynnym wzrokiem. Upiekło mu się by nie wysłuchiwać oburzenia dziewczyny, że areszt znajduje się w całkiem innej dzielnicy i musi prawie godzinę jechać przez miasto by go znaleźć. Gdy szli korytarzem Liv podziękowała mu za jego sympatyzowanie z nią gdy Lannert ją męczył rozmową a także za krzesło, które uratowało ją od skonania przed biurkiem starszego policjanta. Popytała też i o niego. Dowiedziała się, że nazywa się Aivel Hresthford, ma 32 lata i od 5 lat stacjonuje w Komendzie Głównej. Opowiedział jej pokrótce jaka to nudna robota, bowiem mają tyle pracujących pododdziałów w stolicy, że im zostaje już tylko papierkowe formalności. Na pytanie Liv skąd tyle posterunków w jednym mieście dał jej wymijającą odpowiedź, troszkę sugerującą, że przestępczość w niektórych rejonach nie jest na takim poziomie jak dawniej. Gdy zaciekawiło ją to zdążyli dojść do drzwi głównych, gdzie zatrzymał się pytając czy ma się zwolnić z pracy i zaprowadzić ją do budynku aresztu. Nie zdążyła nic odpowiedzieć bo właśnie wtedy weszło kilkoro rosłych policjantów z zadowoleniem opowiadających sobie o dzisiejszej akcji. Gdy oddalili się już miała mówić, że sama tam trafi z mapami zrozumiała podmioty rozmowy tamtych policjantów.
-Biedny Basilek, taka małolata a już chciała ukraść mu pojazd!
-Tak to już jest jak bierzesz w trasę Panemczyka...
-Hahaha, a nawet dwóch! Chociaż przyznaję, trochę głupio było mi aresztować kalekę... Swoją drogą, ciekawe co się stało z jej nogą co... Myślisz, że to jedna z tych zwycięzców ich Igrzysk?

Z otwartą szeroko buzią Liv poprosiła Aivela by zapytał czy ludzie o których mówiła trójka policjantów to nie przypadkiem Lear i Pattern Sam. Kilka minut później Liv wściekła bardziej niż wcześniej wróciła do Francio prosząc o dokumenty uprawniające do wyjścia także i rodzeństwo Paula. Lannert nie miał tak dobrego humoru jak jego koledzy. Widocznie starszy był mniej tolerancyjny. Z trudem powstrzymał się od głośnych uwag na temat zachowania całego rodzeństwa Sam. Tym razem poszło im o wiele szybciej, bo wszelkie dane o Liv wystarczyło tylko powielić. Tego dnia Liv musiała całą trójkę odbierać z aresztu. Na jej nieszczęście wybiło to z jej głowy Evely, która w końcu straciła przytomność gdzieś w odmętach Ceasar's Bassara.