środa, 17 lipca 2019

Rozdział XII ~ "Jeśli potrafisz zaryzykować"

Czasami w życiu potrzeba jakiejś niewielkiej zmiany, która zapoczątkuje serię kolejnych. Taka łańcuchowa reakcja stopniowo wprowadza zmiany, dzięki czemu niektórzy zdążą się do nich przyzwyczaić. Istnieją jednak osoby, które szczególnie nie aprobowały wszelkim nowościom a przodowała wśród nich Liv, stająca się kimś w rodzaju lidera ich niewielkiej kampanii. Gdy dotarła w końcu do aresztu miała ponury nastrój, ponieważ cały czas musiała być poważna, okazywać skruchę za zachowanie swoich "podwładnych" a w domniemanej konsekwencji powinna dać im jakaś długą reprymendę za ich zachowanie. Jednak gdy tylko zobaczyła w korytarzu całą trójkę ulżyło jej. Wyglądali na zadowolonych, jakby wspólną karę wykorzystali by wyjaśnić wszystko między sobą. I choć nie miała okazji być przy tej rozmowie, tak własnie było. Pattern, Lear i Paul byli w doskonałych nastrojach. Cóż, do czasu gdy Liv głupio nie palnęła gdy tylko wyszli na zewnątrz "Jak było?", co wywołało niekomfortową ciszę ponieważ pytanie się kogoś jak było w areszcie nie jest nigdy dobrym pomysłem, zwłaszcza gdy trafia się tam z tak trywialnych powodów jak to było w ich przypadkach.

Zresztą bardziej niepokojące pytanie miało nadejść, a przyszło ono do nich gdy czekając na nadziemny autobus nie mogli dodzwonić się do Evely. Z powodu całego zamieszania rodzeństwem zapomniała o Evely, o której przypomniała jej dopiero Pattern. Na przystanku postanowili do niej zadzwonić jednak nie odbierała. Wtedy też Pattern przypomniała sobie, że każda ich Synlarca miała opcję lokalizacji a takową obie z Evely uruchomiły przed wejściem na bazar. Gdy tylko zalogowała się do systemu z łatwością odnalazła aktualne logowanie Evely. Ze zdziwieniem wrócili do Ceasar's Bassara, a droga ta była długa i nużąca.
Gdy dotarli przed wejście Liv kazała jeszcze kilka razy sprawdzać lokalizacje siostry, nie wierząc, że przez tą godzinę nie wyniosła się już stąd. Jednak naprawdę tak było. Mało tego, Pattern zauważyła coś jeszcze, coś z czym nie wolała się od razu ujawniać- Evely nie zmieniła nawet miejsca pobytu- wciąż siedząc w tym samym sklepie. Dobrze wiedziała, że w przypadku jej siostry jest niemożliwym usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kwadrans, dlatego z niepokojem szła razem z rodzeństwem przez stoiska.

* * *

Dwadzieścia minut później znaleźli się na miejscu. Byliby szybciej ale ponieważ po drodze musieli minąć dobrze znane Pattern stoisko z mecha pająkami, obeszli drogę dookoła, wydłużając ją o prawie 10 minut. Dodatkowym opóźnieniem było przemieszczanie się między jeszcze większym tłumem ludzi niż wcześniej. Dlatego, gdy dotarli do Jadeitowego Smoczątka "sfrustrowani" byłoby bardzo łagodnym określeniem ich samopoczucia.

Na pierwszy rzut oka na pagodę Pattern wystraszyła się, że to ta sama restauracja w której się rozdzieliła z Evely. Jednak gdy tylko weszli do środka przekonała się, że tak nie jest. W środku było dość przestronnie, podłoga była wyłożona jasnymi panelami a przy ścianach rozstawione były maty na których siedzieli przeróżni ludzie. Na środku było pusto a sufit był udekorowany lewitującymi lampionami a także kwiatami lotosu. Zrozumieli, że przybyli na jakieś przedstawienie, bowiem ludzie bardzo szybko ucichli i wypatrywali czegoś na środku sali. A oprócz tego po tej krótkiej chwili, ktoś do nich podszedł pytając o bilety. Odeszli z nim na bok tłumacząc czemu tu przyszli. Młody mężczyzna zamyślił się, po czym kazał im zaczekać a sam gdzieś poszedł korytarzem okalającym scenę.
-Mam złe przeczucia... - odezwała się cicho Liv. Wszyscy spojrzeli smutno na nią.
-Przepraszam Liv, to moja wina. Nie powinnam była jej zostawiać.- wyznała ze skruchą Pattern.
-Twoje przeprosiny nic nie zmienią.- powiedziała spokojnie Liv. Nie była na nią zła ale tak to zabrzmiało i niemal od razu Lear z Paulem obdarzyli ją oburzonym wzrokiem.

Po kilku minutach bileter wrócił niosąc w ręku niewielką, migoczącą Synlarcę. Oddał im ją, tłumacząc, że znaleźli ją niedawno w okolicy i nie wiedzieli do kogo mogła należeć jednak zachowali ją, nie chcąc by ktoś ją ukradł i sprzedał jako trefny towar. Pattern nie do końca w to uwierzyła, ponieważ jeśli tak było równie łatwo mogliby się skontaktować przez urządzenie z ostatnim kontaktem, którym w tym przypadku byłaby ona sama, a takowego sygnału nie dostała. Jednak milczała chcąc jak najszybciej opuścić ten mały teatrzyk. Na środku właśnie występowała przepiękna gejsza a ona miała za złe, że cała trójka ukradkiem podziwiała jej występ zamiast skupić się na szukaniu Evely.

* * *

Gdy wyszli znowu na uliczki tłum trochę się zmniejszył. Wyglądało na to, że godziny szczytu minęły im szybciej niż przypuszczali. Nie czekając co zrobić Pattern zaczęła chodzić po sąsiednich stoiskach i pytać o siostrę. Po chwili dołączyli do niej pozostali. Nikt jednak nie kojarzył jej, tłumacząc się głównie ogromną ilością przechodniów i zajmowaniem się własnymi sprawami. Dopiero piąty z nich zaproponował im, by spytali się strażników bazaru- Flisów. Po otrzymaniu instrukcji, gdzie takowych najbliżej znaleźć udali się na poszukiwania.

* * *


Dokładnie pięciu Flisów, ubranych w ciemnobrązowe płaszcze i czarne gogle na swoich czołach, prowadziło ich wzdłuż głównej ulicy trzeciego piętra bazaru. W ciszy i ze spokojem wysłuchali ich prośby, po czym lakonicznie rzucili by za nimi podążyli. Nikomu z całej ich kampanii nie spodobało się to, jak na przykład Learowi, który mógłby przysiąc, że grupa ta obserwowała ich od początku, gdy zaczęli szukać Evely. Liv z kolei nigdy nie lubiła obcych, Paul był zły, że nie mogą skupić się na celu ich wyjazdu i życie znowu im kładzie kłody pod nogi. A Pattern po prostu była już za bardzo zmartwiona by cieszyć się z jakiegokolwiek postępu w poszukiwaniach.

Kilka chwil później weszli do wysokiego budynku, na którym widniała tablica z napisem "Dom Flicha". Był to kilkupiętrowy budynek, dość zaniedbany na zewnątrz a także i w środku. Dopiero gdy weszli w któreś jego skrzydło okazał się być bardziej zadbanym niż można było sądzić. Gdy w końcu poczuli zmęczenie w nogach zostawiono ich w salonie z dwoma strażnikami. Pozostali bardzo szybko ulotnili się dając im chwilę na rozmowę. Nie trwała ona jednak długo, ponieważ po chwili otworzyły się środkowe drzwi na oścież. Prowadziły do położonego troszkę niżej pomieszczenia z którego dobiegała dość osobliwa, głośna muzyka. Rzucili na siebie porozumiewawcze spojrzenia oczekując jakiejś komendy od obecnych z nimi Flisów. Jednak żaden z pilnujących ich mężczyzn nie odezwał się, dlatego po dłuższej chwili, powoli i ostrożnie sami weszli do środka.

Już na progu poczuli dziwny i specyficzny zapach a muzyka wydawała się im bardziej intensywna niż była. W dużym i prawie pustym pomieszczeniu stało niewiele mebli a na środku postawiona była fontanna z której leciała niepokojąca, czerwona woda. Przy wielkich oknach zasłoniętymi ciemnymi kotarami postawione było kilka szerokich monitorów, z których większość przestawiała przeróżne zakątki bazaru. Cała czwórka miała dziwne przeczucie, że tego akurat wolałaby nie widzieć. Liv zaczęła  coś mamrotać, że powinni bezpośrednio zgłosić zaginięcie Evely tutejszej policji. Lear i Paul w milczeniu słuchali jej umartwiania się nad sobą ("Wiedziałam, że jest jeszcze za wcześnie.", "Po co ja ją tutaj brałam?", "Czemu wszystkie moje pomysły są gorsze od poprzednich?") a Pattern z kolei  otworzyła mapę bazaru ze swojej Synlarci szukając ich obecnej lokalizacji. I wtedy zauważyła coś bardzo niepokojącego.
-Ej, ludzie...- zagadnęła do rodzeństwa.- Słuchajcie!- powtórzyła głośniej, gdy początkowo zignorowali ją. Poskutkowało to, ponieważ niemal od razu zwracają wzrok w jej stronę.- Nie jesteśmy już na bazarze.

-Co takiego?- Paul podszedł do niej bliżej. Pattern pokazała mu mapę bazaru. Po chwili dołączył do nich Lear.
-Może tego miejsca nie ma po prostu na mapie?
Jego siostra westchnęła.
-Kiedy w końcu ktoś do nas przyjdzie? Czy my w ogóle czekamy na kogoś? - rozejrzała się dookoła, nieudolnie doszukując się kamer w pomieszczeniu. Zdenerwowana podeszła do okien, chcąc przez nie wyjrzeć. Jednak gdy do nich podeszła jej uwagę przykuły monitory.- Myślicie, że moglibyśmy... przejrzeć nagrania sprzed godziny? Wiecie, może coś z Evely by się trafiło...

Gdy sięga do ekranu lecąca dotąd muzyka ustaje. Cała czwórka momentalnie znieruchomiała, oczekując najgorszego. I wtedy właśnie ono nadeszło.

* * *

Wysoki i smukły mężczyznaw średnim wieku, odziany w kilka warstw ciemnych ubrań niemal błyskawicznie zjawia się w pomieszczeniu. Miał długie brązowe włosy, upięte w luźny kucyk, lekki zarost i wąsy a także dziwnie podkreślone na czarno obwódki wokół oczu. Tyle zdążyli mu się przyjrzeć, bowiem nie pozwolił im na to, praktycznie od razu ruszając do nim wściekłym krokiem. Bardzo szybko wyjął broń zza pasa i celując do nich wygłaszał im swój monolog.
-Trzeba mieć prawdziwy tupet by ukraść mojego własnego archona, zdemolować dziesiątki stoisk a do tego rozsiewać mi zarazę, eradykowaną prawie dwa wieki temu!- ze ściśniętą szczęką zatrzymał się przy Pattern chcąc wycelować prosto w jej czoło ale wtedy zasłonił ją Lear i Paul. Idący za mężczyzną Flisowie wycelowali w całą ich kampanię.- I kto by pomyślał, że taki burdel zrobi mi córka Dreinsona!

Nikt z nich się nie odzywał. Od tak dawna nikt im nie groził. Chłopcom tylko na arenie a Liv dość regularnie Parker. Ale tej już nie było z nimi od dawna. Zapomnieli już dawno o strachu choć ten nigdy ich nie pozostawił.

-Doprawdy!- mężczyzna niemal pisnął. Z jego dziwną szeroką gestykulacją i przesadnym artykułowaniem słów coraz bardziej mieli wrażenie, że bardziej to przedstawienie niż przesłuchanie. Lub cokolwiek innego to miało być. Nagle złapał Leara za kołnierz i uderzył go metalową kaburą. Zadrapał mu tym policzek i rozciął lewe skrzydło nosa. Pattern krzyknęła na niego chcąc go zwyzywać ale krwawiący Lear powstrzymał ją gestem ręki.- Powinienem sam się wami wtedy zająć a nie wzywać te niedojdy z naprzeciw. Gdyby tylko nie wiązała mnie ta pieprzona umowa...- zamyślił się na chwile i puścił Leara. W tym czasie Paul nachylił się do brata, który zaczął robić sobie prowizoryczny opatrunek.

-Dobrze wiem, że tylko ty jesteś jego córką.- zwrócił się nagle do Liv i zaczął do niej podchodzić. Paul zesztywniał gdy to zobaczył, jednak gdy chce do nich podejść celujący do nich mężczyzny zatrzymują go.- Ach, co to by było gdyby dowiedział się, że coś ci się stało...- schował broń za pas i wyciągnął ku niej rękę. Wtedy zauważyła, że na końcach palców ma pozakładane metalowe pazury na których poruszały się drobne i niewielkie ostrza. Przyłożył je do jej policzka robiąc na nim niewielkie nacięcia. Zniosła to w milczeniu nie odrywając od niego wzroku. Patrzyła na niego z wyższością i żałością. Gdy to spostrzegł cofnął rękę z uśmiechem.- Nawet nie wiesz Livender, ilu z was jest tutaj prześladowanych.- uśmiechnął się złośliwie. Odwróciła wzrok, próbując nie interpretować jego słów. Na próżno.- Hej, no dalej, odezwijcie się! Chyba chcecie odnaleźć swoją małą przyjaciółkę?
Nikt jednak nie odezwał się. Lear przykładał sobie skrawek koszulki do twarzy, Evely trzymała wystraszona za rękę Paula a Liv po prostu czekała. To przecież nie mogło tak się skończyć. Na policzku powoli zasychała jej krew z płytkich ran zadanych chwilę wcześniej przez tajemniczego mężczyznę. Liv od początku jego pojawienia się uważnie go obserwuje, próbując rozpoznać w nim tego kim nie był. I nagle odezwała się głośno.

-Nie jesteś Flichem, więc czemu przejmujesz jego obowiązki?- marszczy w zamyśleniu brwi. Ciemnowłosy jegomość nieruchomieje na chwilę a na jego twarzy jawi się szeroki uśmiech. Rozpostarł szeroko ręce i teatralnie ukłonił się przed nimi.
-Pantaenius Ralkov, do waszych usług.- powiedział spokojnym głosem. Cała czwórka wymieniła ze sobą zdumione spojrzenia. Zmieszani nie wiedzieli co powiedzieć, oprócz Liv, która nagle zaczęła coraz pewniej czuć się w roli lidera ich drużyny:
-Flich myśli, że sobie sama nie poradzę?- podchodzi do niego pewnym krokiem.
Ralkov z błogim uśmiechem wzrusza ramionami.
-Nie ukrywał swoje obawy związane z twoją wizytą... I cóż, chyba się nie mylił, mam rację?- spojrzał na rodzeństwo Sam.- Poza tym zdążyliście się już zgubić...
Zabolała ją ta uwaga. I tak wystarczająco siebie obwiniała za zniknięcie Evely.
-Dobra, mów co chcesz i pozwól nam ją znaleźć.- Liv skrzyżowała ręce na piersi.

Pantaenius wyraźnie cieszył się całą sytuacją a krzywdę jaką im wyrządził nieco wcześniej wcale go nie przejmowała. Przeciwnie, co rusz z niemała ciekawością przyglądał się im, jakby chciał zapamiętać rany jakie im zadał. Niektórzy z nich mieli wrażenie, że patrzy na nich z podziwem, jakby uczynił ich teraz bardziej wartościowymi niż przedtem.
-Nie martw się, Sotoke. Moje usługi są dla was bezcenne.- westchnął przeczesując swoje włosy.- Zaprowadzę was do twojej siostry, Liv całkowicie za darmo. Będzie to dla mnie przyjemność.- machał rękami w te i we wte jakby nie mogąc się zdecydować czym się zająć. Niepewni wszystkiego chcieli zalać go setką pytań dotyczących tej specyficznej oferty gdy nagle Ralkov dodał coś jeszcze, coś co zupełni ich wytrąciło z resztek równowagi jakie mieli:- A jeśli i tego sobie zażyczycie, poprowadzę was ku tej, dla której tu przyjechaliście.