Ralkov faktycznie wywiązał się z umowy i po oddelegowaniu swoich strażników zaprowadził ich do tylnego wejścia budynku. Stało tam wiele przeróżnych, luksusowych samochodów. Zaprowadził ich do jednego z zaciemnionymi szybami, tak że sami od środka nic nie widzieli. Potęgowało to tylko ich niepokój dlatego nie odzywali się nawet do siebie nawzajem, w milczeniu jadąc tam, gdzie chciał tego Pantaenius. Po drodze uraczył ich różnymi dziwnymi historiami, głównie dziejącymi się na bazarze a także zaproponował im dziwnie świecące trunki i ruszające się według własnego widzimisię przekąski. Grzecznie odmówili, nie próbując podejmować z nim żadnej dyskusji, bowiem każdą ich próbę zbywał dziwnymi frazesami, skutecznie odwracając ich uwagę od tematu rozmowy.
Tylko Liv się nie odzywała, zajmując się wcześniejszą propozycją Ralkova. Patrzyła w zamyśleniu na swoje odbicie, przyglądając się dokładnie strupom na policzku. Ani jej ani Learowi nawet przez sekundę nie zaproponował wody do oczyszczenia ran lub w ogóle nie interesował się więcej ich obrażeniami oprócz wtedy w sali. Była to kolejna z rzeczy przez które Liv nie ufała mu. Czy naprawdę wiedział gdzie jest Anita? Czemu Flich chce im pomagać? Przecież miała cynk. Wiedziała, że jej siostra miała za dwa tygodnie przejeżdżać przez granice Alajtaji, kraju sąsiadującego z Lebrycją. Musiała nieźle się nagimnastykować w podejrzanym cyfrowym półświatku by znaleźć rzetelne informacje i nie zdradzać własnych pobudek...
Z takich mniej więcej rozmyślań wybudził ją Ralkov. Z ironicznym uśmiechem na twarzy wyśmiał jej starania, tajemniczo stwierdzając, że rzeczy o które tak ostrożnie zabiegała tu, w Nowym Świecie były wiadome niemal wszystkim i równie dobrze mogłaby wypytywać o swoją siostrę pierwszą lepszą osobę na bazarze. Zabolało ją to i w oczywisty sposób nie dowierzała. A jemu jakoś nie bardzo zależało by mu uwierzyła. Zamiast tego niemal idealnie powtórzył jej owy cynk, który, jak się po chwili okazało, sam jej dał. I, jak sam przyznał, był fałszywy. Liv w pierwszym odruchu miała ochotę się na niego rzucić, sycząc do niego złowrogo ("Ty nędzna szumowino...") ale Paul powstrzymał ją szarpnięciem. Spojrzał na nią rozważnie, przypominając jej co już im zrobił i jaką ma obstawę. Choć aktualnie w pojeździe znajdował się tylko jeden Flis- kierowca. Zrozumiała jednak, że oto przebywają z kimś równie ważnym tutaj co ona sama niegdyś w Panem.
* * *
Dalszą drogę przebyli w ciszy. Po pół godzinie samochód zatrzymał się a gdy wyszli ze zdumieniem zobaczyli przed sobą budynek szpitala. Zaczęli szeptać podenerwowani między sobą. Najbardziej nerwowa była Pattern, coraz bardziej obwiniająca siebie, że zostawiła Evely samą na bazarze.
-Moja siostra jest w szpitalu?- bardziej powiedziała niż spytała Liv. Choć był to jeden z gorszy scenariuszy, założyła go, bowiem jej siostra potrafiła nie w takie rzeczy się wpakować.
Ralkov w milczeniu poprowadził ich ku bocznemu wejściu do budynku, na którym były przeróżne tabliczki jak np. Oddział Immunoterapii, Oddział Neonatalny, Oddział Gerontologii, Oddział Pulmonologii, Oddział Intensywnej Terapii ze szczeg. uwzgl. Nowotworowym, Oddział Zakaźny.
-Trochę róźnorodnie jak na jedno skrzydło i trzy piętra.- zauważył złośliwie Paul. Ralkov zaśmiał się z nonszalancją.
-Ależ mój drogi, chyba nie policzyłeś dobrze wszystkich pięter.- odpowiedział mu patrząc z dołu do góry na budynek. Zupełnie nie zrozumieli o co mu chodziło.
Kiedy weszli do środka Pantaenius kazał im pozostać przy wejściu a sam wziął ze sobą jedynie Liv. Podeszli w dwójkę do recepcji. Mimo że była kolejka Ralkov teatralnie wbił się na jej przód, rzucając tylko groźne spojrzenia na kilkoro ludzi za nimi. Internistka zdawała się tego nie widzieć i gdy przyszła ich kolej całkiem uprzejmie się do nich zwróciła:
-O co chodzi?- jeśli coś takiego można nazwać "uprzejmym".
-Odwiedziny do Evely Sotoke- Ralkov popchnął Liv przed siebie.
-Rodzina?- pielęgniarka przyjrzała jej się uważnie.
Liv kiwnęła głową.
-Siostra. Livender.
Starsza kobieta westchnęła i uruchomiła coś w komputerze. Zapytała jej jeszcze o przeliterowanie imienia a gdy widocznie nic nie znalazła, wychyliła się lekko do nich i spytała półszeptem:
-Oznaczyć jako nieoficjalna wizytacja?
Zaskoczyło ją to. Czyżby szpital miał mieć dostęp do dokumentów policyjnych? A może szukała jej drzewa genealogicznego?
Z podziękowaniem poprosiła o jak najskromniejsze wspominanie jej w papierach szpitalnych. Gdy skończyli przyszedł wrócili do poczekalni a po jakimś czasie do nich lekarz, który zaprowadził ich dwa piętra niżej. Z wyraźnie naburmuszoną miną Paul oparł się o ścianę i milczał, uważnie studiując konsolę sterującą windy.
* * *
Evely leżała na Oddziale Pulmonologicznym. Jej stan był ciężki i chociaż stabilny, nie było tak naprawdę pewnym na jak długo. Z tego co zrozumieli Evely musiała złapać jakąś zarazę, z której wyleczyli się wszyscy tu dawno temu a której niektórzy nadal byli nieaktywnymi nosicielami. Początkowo przyjęli to ze spokojem, ponieważ skoro leczono ją dawno temu to pomoc dla ich siostry powinna być kwestią czasu. Tak się jednak nie stało. Niestety i tutaj los postanowił ich nie oszczędzać. Okazało się bowiem, leczenie opierało się na inaktywowanej formie wirusa a w dalszych etapach choroby było ono niekorzystne.
-Co to niby znaczy "niekorzystne"?!- zirytowała się Liv, słysząc kolejną wymijającą odpowiedź od lekarza prowadzącego.
-Proszę się uspokoić.- starszy mężczyzna machinalnie wywrócił oczami.- Stan pani siostry został ustabilizowany ale nie oznacza to, że nie jest poważny. W jej obecnym jakakolwiek forma ingerencji w organizm może skończyć się zapaścią!- lekko podniósł głos co trochę ich wybudziło z transu i chociaż na trochę dali się przekonać, że robią tu co pomogą by pomóc Evely.
-A teraz nie jest przypadkiem w śpiączce?- wtrącił się Lear, rzucając wzrokiem na pokój Evely za szybą.
-Farmakologicznej. To dla jej dobra.
Zapadła chwila ciszy. Pattern nie uczestniczyła w tej dyskusji. Odkąd tylko znaleźli się przy sali z Evely wlepiła się beznamiętnie w szybę z trudem powstrzymując płacz i jęki. Lear stał obok niej, pozwalając jej się co jakiś czas wtulać w siebie. Paul i Liv stali troszkę dalej rozmawiając z dwójką lekarzy. Ralkov czekał z nimi, przechadzając się ostentacyjnie od ściany do ściany. Co jakiś czas chichotał, choć nikt z obecnych nie wiedział do końca z jakiego powodu.
-To znaczy, że możemy tylko czekać?- odezwała się po chwili Liv. Lekarza przytaknęli.
-Chwila moment- zaczął nagle Paul- Mówili państwo, że to pozostałości epidemii. Dlaczego w takim razie nie odizolowaliście Evely od reszty pacjentów? Czemu jej pokój nie jest odpowiednio zabezpieczony?
-Ta zaraza została uznana za eradykowaną wiele lat temu. Nie zostało wśród nas wiele z pokolenia, które je pamięta...
-Nie za wygodne to trochę?- Lear podszedł do nich, pozostawiając przygnębioną Pattern przy szybie.- Uznać chorobę za wyeliminowaną mimo że są wśród nas nadal nosiciele?
Starsi mężczyźni wyraźnie się speszyli a Pantaenius kolejny raz zachichotał złośliwie.
-Mamy do tego odpowiednie proceduro, panie Sam. Proszę nie kwestionować ich dalej albo będziemy musieli odmówić zajęcia się pacjentką.- zagrozili dość oficjalnym tonem głosu.
-Nie ośmielicie się...- oburzyła się dumnie Liv jednak przerwali jej.
-Owszem, możemy!- jeden z nich podniósł głos. Wtedy drugi złapał go za ramię, uspokajając.
-Widzi pani, panno Liv, rezygnując z oficjalności wizyty, rezygnuje też pani z własnego autorytetu i przywilejów. W tym, a może i przedewszystkim, politycznych. Oficjalnie, Evely Sotoke to wyjątkowa pacjentka zarażona wirusem uznanym za inaktywowanego wśród ludzkiej populacji.
-A skoro i o tym mowa...- kontynuował pierwszy- Nie macie może pomysłu jak mogła się zarazić?
Cała trójka spojrzała na siebie zamyślona. Chrząknęli na Pattern ale i ona nie miała żadnego pomysłu.
-Pewnie do zarażenia dochodzi drogą kropelkową?- domyślił się Lear.
-Tak, ale nie to jest najważniejsze...- obydwoje mężczyźni wyraźnie spoważnieli, patrząc na siebie nawzajem.
-Coś nie tak?- spytała Liv.
-Uhuhu, teraz będzie ciekawie!- zaśmiał się Ralkov przechodząc obok nich.
Zignorowali go, czekając na odpowiedź.
-Cóż, nie chcemy na razie wywoływać niepotrzebnej paniki...
Zamilkł na chwilę w zamyśleniu.
-Chodzi o to, że jeśli waszej siostrze udało się złapać wyciszoną postać choroby i ją aktywować to znaczy, że szczepienie ochronne już nie działa.
-Te, którym poddano nas na granicy?- upewnił się Paul.
-Właśnie tak. Jeśli mimo to, państwa siostra zachorowała oznacza to, że wirus zmutował i stał się odporny na nasze dotychczasowe leczenie.
-I co to niby oznacza?- spytała zirytowana Liv.
-Droga pani, to znaczy, że może nam grozić jedna z największych epidemii ostatniej centurii.
* * *
Po około godzinie opuścili teren szpitala. Lekarze radzili by jeszcze nie wybudzać Evely a oni, nie znając się na jej przypadku, przystali na to. Obiecali też dyskrecję w temacie jej choroby, tak jak szpital miał zapewnić dyskrecję o pochodzeniu Liv i Evely. Zresztą obawa epidemii nie była jeszcze oficjalna, ponieważ najpierw musieli wszcząć szczegółowe śledztwo pozwalające określić przyczynę zachorowania Evely. Mogli więc tylko czekać, na wyniki kolejnych badań, kolejne denne przesłuchania czy też poprawę stanu Evely z dnia na dzień. Tak się jednak nie działo przez długi czas. Odwiedzali ją codziennie w szpitalu a ona nadal spała, lekarza nie chcieli im za wiele zdradzać a obecność Ralkova w ich życiu stała się niemal codziennością. Kilka razy Liv chciała mu dopiec pytając czy Flich nie ma dla niego lepszych sprawunków, ale te zbywał ją dość osobliwymi tekstami, odbiegającymi niemal w stu procentach od tematu. Gdy minął tydzień stan psychiczny Liv nie był najlepszy. Zresztą Pattern także. Z całej ich grupy to one najbardziej przeżywały chorobę Evely. Oprócz tego Liv nie mogła wybaczyć Ralkovowi fałszywy cynk dotyczący Anity ani nie mogła na nim wymusić by teraz powiedział jej prawdę. I na te prośby reagował cynicznie i enigmatycznie mówiąc "Jeszcze tego nie zauważyłaś?", "Może zadzwoń na informację i się spytaj!", albo "Myślałem, że zwycięzca Igrzysk ma trochę oleju w głowie!". Nie było to za bardzo motywujące, więc szybko o tym zapominała.
W tym całym zamieszaniu siedzieli głównie w hotelu, choć kilka razy Paul i Lear widząc ich przygnębienie zabierali je na miasto. Ku ich zaskoczeniu, wszędzie tam gdzie się pojawiali czekał już na nich Ralkov ze swoją obstawą. Do tamtej pory nie sądzili, że władza i wpływy jego i Flicha sięgają poza bazar, jednak widocznie mylili się. Tak więc stali się niejako paczką pięciu, gdzie duszą towarzystwa był, a raczej udawał/próbował nią być, sam Pantaenius, prowadząc głównie samotne acz głośne monologi.
* * *
W poniedziałek rano Paul wstał z rana, jak zwykle ostatnimi czasu. Ubrał się i przyszedł do kuchni, chcąc przygotować śniadanie, jak to robił od jakiegoś czasu, na zmianę z Learem. I tym razem zrezygnował po kilku minutach patrzenia się na zawartość lodówki. Zadzwonił do recepcji zamawiając jedną z ofert śniadaniowych a sam jedynie postanowił zaparzyć kawę i herbatę pozostałym. Gdy woda zagotowała się pozostawił ją do kuchni a sam podszedł do okna w salonie. Obserwując poranną panoramę miasta rozmyślał jak długo będzie to trwać zanim spotkają się z Anitą. Sam był ciekaw czy Ralkov mówił im prawdę, ale jednego był pewny- że siostra Liv żyje. Mimo wielokrotnych wymijających odpowiedź, Pantaenius nigdy nie stwierdził, że Anita umarła ani nie wyczuł tego w jego tonie głosu. Aczkolwiek twierdzenie, iż ten zaskakująco energiczny człowiek wie, gdzie ona jest, było dla niego bardzo wątpliwe.
Przeczesał nerwowo swoje włosy. Cieszył się, że niedawno dali znać rodzicom gdzie się znajdują, bowiem do wtedy była to jeszcze prawda, iż wszystko jest w porządku. Teraz czułby się niezręcznie kłamiąc im prosto w oczy.
W porannym słońcu zauważył swoje odbicie w lustrze. Przemęczonego życiem dwudziestokilkulatka, z podkrążonymi oczami, ostrym nosem czy też blizną na ramieniu, wystającą spod rękawa koszulki. Westchnął podciągając rękaw, obnażając niewyraźny już wizerunek kosogłosa. Minęło już tyle lat... Instynktownie spojrzał w kierunku pokoju Liv. Jakoś rzadko rozmawiali o Igrzyskach. Ciekawe czy i ona miewa koszmary jak on. Po chwili stwierdził jednak, że mało to możliwe skoro nie była żywa. Zagryzł wargi. Miał już jej tak nie nazywać odkąd wróciła jej pamięć. Czasem jednak miał takie wrażenie jakby Liv zatrzymała się w czasie i starała się sprowadzić do niego wszystkich dookoła. A przecież było to już niemożliwe. Każdy wybrał swoją drogę tak jak Anita, Pharadai, Parker lub ich ojciec. Ta jej głupia, dziecięca naiwność. Nie jechała do Anity z miłością, lecz z nadzieją. Z nadzieją, która nie miała szansy istnieć.
-Och, już wstałeś?- przywitała go wpół śpiąca Liv w piżamie. Odwrócił się do niej. Gdy po raz kolejny pogodzili się znowu mogli rozmawiać jak dawniej. A tego wszystkim brakowało.
-Cześć Liv- mimo to bardzo często chciał zacząć mówić do niej czule. Nie mógł tak po prostu przestać jej kochać. Nie mógł też sprawić by odwzajemniła jego uczucia. Mógł po prostu być dla niej tu i teraz. Tak musiało być.
-Jak się czujesz?- podeszła do niego, próbując poukładać rozczochrane włosy. Gdy stanęła obok zauważyła podwinięty rękaw koszuli.- Już dawno o tym zapomniałam...- złapała się za swoje ramię, na którym także był taki symbol.
Sam westchnął. Pogłaskał ją po policzku lecz tylko na chwilę, pesząc się swoim gestem. Liv zmarszczyła brwi z lekkim uśmiechem.
-Przepraszam, że cię nie kocham.- powiedziała cicho, patrząc mu prosto w oczy. Miała smutny ton głosu, jakby naprawdę mu coś zrobiła. I tak było. Ale ciągłe umartwianie się nad tym nie sprawi, że zapomną o tym lub będzie mniej bolało. Trzeba było to jedynie przetrwać i zaakceptować.
-Wiem, ale mam nadzieję, Liv.- odparł spokojnie patrząc na nią łagodnym wzrokiem. Miał tą głupią i ślepą wiarę, że coś się zmieni tak jak i Liv wierzyła, że wszystko wróci do tego jak było kiedyś. Oboje wierzyli w najmniej możliwe i najbardziej absurdalne rzeczy.
Tę krótką rozmowę widział i słyszał Lear, który wstał niedługo po swoim bracie, jednak słysząc jak ten zamawia śniadanie przez telefon zrezygnował z pomocy w kuchni. Gdy przebrał się i wrócił jego brat już rozmawiał z Liv i mimowolnie postanowił ich podsłuchać. Nie wiedział do końca czemu, ale bardzo zabolało go to, że jego brat nie potrafił sobie jej odpuścić. Tę dziwną sytuację przerwał dzwonek do drzwi. Paul ruszył do nich pierwszy, myśląc, że przyniesiono im zamówione jedzenie. Wielkie było jego zdziwienie gdy w progu ujrzał nikogo innego jak Pharadaia Lorenzti, byłego stylistę Liv.
-Pharadai?- niedowierzał Paul. Na dźwięk tego imienia Liv chwilowo zesztywniała, po czym uradowana podbiegła do drzwi.
-A więc już jesteś.- przywitała go z uśmiechem i przytuliła go. Zaprosili go do środka. W tym czasie Lear przyłączył się do nich i zabrał napoje z kuchni, częstując wszystkich herbatą (tylko Paul pił kawę). Pharadai wypił łyk jednak nie usiadł. Był zabiegany, lekko nadal dyszał a długie włosy miał całe w nieładzie. Gdy odstawił szklankę i chrząknął kilka razy odezwał się, zadziwiając ich wszystkich.
-Liv, właśnie spotkałem Anitę.- całkowicie przerażona Liv upuściła szklankę na podłogę. Paul i Lear również znieruchomieli jego słowami. Ale to nie był koniec niespodzianek.- Jest na wszystkich bilbordach w mieście.