-Livender Sotoke, lat 24, kraj pochodzenia Panem?
Liv po raz kolejny ze znużeniem słuchała pytań dyżurnego policjanta, który przyjął ją na tutejszym komisariacie. Sala wejściowa była nowocześnie wyposażona od sprzętu pracowników po wykończenia wnętrz jak ściany czy oświetlenie. Jednak dysponowana przez nich technologia wciąż wydawała się być mniej rozwinięta niż w jej kraju.
Na przykład Francio Lannert, mężczyzna przeprowadzający z nią wywiad posługiwał się dotykowym komputerem, podczas gdy Liv dawno temu widziała podobne urządzenia sterowane głosem lub ruchem gałek ocznych.
-Tak, wszystko się zgadza.
-Hm...- mruknął starszy mężczyzna patrząc zamyślony w ekran płaskiego monitora przed sobą.- Dane dostarczone przez wasze Ministerstwo Nadzoru Społecznego mówi, że urodziłaś się 82 roku. Co to znaczy?
-Och, no tak...- dziewczyna próbowała ukryć swoje podenerwowanie całą sytuacją. Trzymał ją tak już prawie kwadrans i wcale nie wyglądało na to by miało to się w jakimkolwiek momencie kończyć. W czasie jego przeglądania danych, mruczenia pod nosem i od czasu do czasu stawiania pytań potwierdzających zebrane informacje zdążyła kilkukrotnie rozejrzeć się dookoła. Miała nawet wrażenie, że mogłaby do niektórych zwracać się po imieniu. Jeden policjant tyle razy koło nich przechodził witając się z Franciem, że zaczął i do niej się zwracać z uśmiechem. Gdyby tylko chciała mogłaby przyjrzeć się jego odznace i zacząć prowadzić z nim półrozmówki po imieniu.- To numeracja kolejnych Głodowych Igrzysk. Rok kalendarzowy wyznaczał numer Igrzysk. Chyba wiadomo tu o nich, prawda?- po raz pierwszy zwróciła się patrząc wprost na niego. Naprawdę ją to ciekawiło.
-Oczywiście, dostaliśmy stosowne informacje od waszego rządu.- otworzył przed sobą formularz prośby o zwolnienie z aresztu.- A więc urodziła się pani 82 roku Igrzysk, tak?
Nie odpowiedziała od razu. To były 82 Igrzyska ale między nimi istniała kilkudziesięcioletnia przerwa czasowa w trakcie której dwukrotnie obalano rząd i dokonywano przewrotów. Ugryzła się w język by nie wypaplać tego co widocznie utajono przed Nowym Światem. Nie chciała narazić się na kolejne pytania i wywiady. Zbliżało się południe a ona utknęła na wypełnianiu formularza zwolnień. Skinęła potwierdzająco głową, licząc że Lannert wkrótce zakończy swoje skromne przesłuchanie. Tak się jednak nie stało.
Na początku zaczął ją pytać o Sama a Liv w końcu uwierzyła, że zaraz to się skończy. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć choć na jedno pytania Francio zatrzymał się uparcie wpatrując się w coś na ekranie. Pomruczał coś znowu pod swoim nosem, pootwierał kilka innych okien informacyjnych aż w końcu spytał ją wprost czy to nie ona jest córką prezydenta Panem. Liv rozejrzała się, bojąc się szybkości rozchodzenia informacji. Nikt jednak nie przejmował się ich rozmową. Wszyscy mieli swoje obowiązki. Oprócz tego jednego policjanta, który jakby usilnie próbował tylko znaleźć wymówki by móc kolejny raz przejść obok Lannerta i Sotoke.
-Córka byłego prezydenta- poprawiła policjanta.
-Hm, jeszcze nie.- poprawił na przekór ją. Uśmiechnęła się nieznaczenie. Przynajmniej o aktualnej sytuacji w kraju mieli informacje. -No dobrze, to zaprotokołuję to.- zaczął coś pisać na dokumencie ale powstrzymała go prośbą by jej wizyta była dalej nieoficjalna.
-Nieoficjalna, tak- powtórzył zamyślony jednak zgodził się na jej prośbę. Zdanie o jej pochodzeniu zniknęło z ekranu.- No dobrze, to teraz przejdźmy do meritum.- powrócił do formularza zwolnienia.- Może nam pani podać jego podstawowe informacje? Niestety pani towarzysz nie był zbyt skory do współpracy przy wypełnianiu dokumentów.
-A nie dało się ich odczytać?- spytała dziewczyna nawiązując do procederu skanowania siatkówki oka, takie same przez które sama musiała przejść by zostać zidentyfikowana. Tylko procedury radziły przeprowadzić dodatkowo wywiad, dlatego Liv miała żal do policjanta, że postanowił się ich trzymać, mimo że już po kilku sekundach od zeskanowania było wiadomo kim jest petent.
-Nie udało nam się znaleźć Synlarci pani kolegi.- wyjaśnił jej.
-Och, więc Paul w ogóle nie zrozumiał co się dzieje?- zaczęła się denerwować. Skoro nie miał przy sobie translatora tak musiało być.
Nie odpowiedział jej, ignorując pytanie. Prychnęła cicho, coraz bardziej się denerwując. Może faktycznie to Lear powinien był tu przyjść zamiast niej.
* * *
-Jeszcze raz Pattern, tylko głośniej.
Lear od kilkunastu minut próbował zrozumieć swoją siostrę. Nie sądził, że tak szybko da się okraść na bazarze. Ledwo zdążył skręcić kilkukrotnie i zgubić drogę a już nie miał mieć sposobu jak ją odnaleźć. Na szczęście został mu jego telefon z Panem.
-Ściągnij sobie wirtualny przewodnik- powtórzyła jego siostra. Tłumaczyła mu, że to nie koniec świata jak się zgubi Synlarcę i że czasem się zdarza turystom ją gubić, dlatego są inne sposoby odnajdywania się w nowym świecie. -Jak tylko stąd wyjdziemy pójdziemy ci kupić nową.
-Na razie wolałbym spotkać się z wami. Wszystko u was w porządku?- spytał i spojrzał mimowolnie w górę. Ponad nim unosiło się kilka pięter dróg i galerii z najróżniejszymi produktami i przedmiotami. Neony jeszcze nie świeciły dlatego widok ten był dość wyraźny. Ludzie gromadzili się jak mrówki i wszędzie się dokądś spieszyli. Lear widział jak na przykład jedna rodzina o mało co sama się nie pogubiła w tłumie, gdy jedno z dzieci zostało w tyle przyjrzeć się jakiejś wystawie. Miał też dziwne wrażenie, że było ono skrzętnie obserwowane przez kilkoro niepokojących ludzi, jednak na szczęście jego rodzice zdążyli wrócić nim cokolwiek się stało. A nie wiedział co miałoby się stać, lecz czego się domyślał nie podobało mu się. To właśnie wtedy sięgnął po telefon, zaniepokojony tą sytuacją. Właśnie wtedy zrozumiał też, że skradziono mu translator.
Gdy tak rozmawiał z siostrą próbując znaleźć cichszy kąt do rozmowy zdążył wejść do kilku sklepów i zostać przegonionym z przeróżnych powodów, których sam nie mógł zrozumieć. Chwilami nawet zastanawiał się czemu nie spotkał jeszcze nikogo z Panem, skoro tyle osób jechało tą trasą. Wyglądało jednak na to, że to miasto było bardziej zaludnione niż przypuszczał.
* * *
Udając chwilowe zerwanie połączenia Pattern rozłączyła się, zastanawiając się co zrobić. Nie było dobrze widać po Evely, że coś się dzieje. Pattern dopiero po godzinie od wejścia na market to zauważyła była jednak pewna, że Lear zobaczyłby to jeszcze szybciej. A nie chciała go teraz niepokoić. Zwłaszcza, że dorobiły się kilku nowych rzeczy za które stanowczo przepłaciły a sprzedawcy nie chcieli im zwrócić pieniędzy. Trzeba jednak przyznać, że nie byli oni całkowicie nieuczciwi ponieważ zamiast tego zaoferowali im kilka innych gadżetów jak np. podręczne lusterko nagrywające wideo-wiadomości czy też chustę zmieniającą kolory i wzory w zależności od temperatury otoczenia. Dlatego obie wyglądały jakby kupiły za dużo niepotrzebnych rzeczy a w praktyce było całkiem na odwrót, ponieważ kupiły ich tylko kilka.
A oprócz tego Evely poprosiła ją o to. Pattern tylko widziała jak kaszle, więc całkiem łatwo ją przekonała, że to od unoszącego się dymu i kurzu, co, jak na panujące warunki, było dość przekonujące. Mimo to stanowczo naciskała by nie spotykać się z nim jeszcze a prośbę swoją motywowała ich zbieracko-łowiecką przechadzką przez drugie piętro. Powiedziała, że gdy znajdą "jakąś nowoczesną torbę, która zdoła wszystko pochować a przy tym nie zyskać ciężaru" to mogą dołączyć do niego.
-Ale Eve, on zgubił Synlarcę.- wyjaśniła Pattern. Siedziały teraz w kawiarni inspirowanej kulturą wschodnia, w której blisko sufitu unosiły się hologramowe smoki, zakryte częściowo rzadkimi obłokami. Evely postawiła na stole niedawno kupioną figurkę kota i powoli zbliżała do niego rękę jakby chciała go pogłaskać. Gdy jej dłoń była wystarczająco blisko rudo czarno biały kot wyginał grzbiet gotowy do pieszczot. Wtedy odsuwała ją a zabawka nieruchomiała.
-Wiem, wiem.- mruknęła do Pattern. Wzięła łyk napoju przez słomkę. Zamówiły sobie herbatę parzoną z kwiatem lilii, który zjawiskowo otworzył się gdy zalały go wrzątkiem. Ciężko było jej pić z częściowo uchyloną maską ale wolała to niż ją zdjąć. Za bardzo obawiała się tego co zobaczy na jej wewnętrznej stronie a także co ujrzy Pattern na jej buzi.
-A wiesz, że głupio tak wyglądasz?- zaśmiała się Pattern, po czym zrobiła jej szybkie zdjęcie. Evely rzuciła jej zbulwersowane spojrzenie.- Och, proszę.- zachichotała jej siostra.- Eve, nie chcę go okłamywać. A poza tym martwię się o niego, widziałaś tamtych ludzi...
Pattern przypomniała jej specyficzną grupę ludzi, która utworzyła coś w rodzaju frakcji zagubionych. Byli to ludzie, którzy z zastępczym sprzętem translatującym szukali innych pechowców ze skradzionymi oryginalnymi translatorami. Oferowali oni tanie, podejrzane zamienniki zapraszali do swojego kręgu lub przejścia w "bardziej postronne miejsca" co wcale nie brzmiało zachęcająco. Mimo to widziały kilku ludzi, którzy zgadzali się na takie inwestycje lub inne podejrzane interesy z nimi i znikali za rogiem jakiegoś sklepiku.
Grupa ta bardzo sumiennie unikała kontaktu z jakimkolwiek pilnującym co kilkadziesiąt metrów porządków Flisów, jak nazywali siebie Strażnicy bazaru. Flisowie byli zrzeszeniem prywatnym, zatrudnionym przez kogoś kto uważał siebie za właściciela bazaru a z pewnością jego władcę.
Dziewczyny w czasie swojej wycieczki zdążyły spotkać takich kilku a ich ubiór i zasłonięta goglami i maskami twarz nie wydała się przyjazna. Z kolei owa grupa ludzi przechadzała się uliczkami zrzeszając kolejnych zagubionych ludzi. Szybko od nich odeszły jednak gdy zapamiętały ich specyficzność zrozumiały, że takich grupek na ulicy jest o wiele więcej a kręciły się one głównie w najgęściejszych miejscach bazaru.
-Ta, a może ich tylko źle oceniłyśmy? Ich translatory działały całkiem sprawnie, więc czemu nie mieliby oferować takiego sprzętu innym ludziom?- nie poddawała się Evely. Ponownie zbliżyła dłoń do kota tym razem dotykając go palcami. Niewielka figurka otarła się o nią i skuliła cała w jej dłoni. Pattern obserwowała ją w milczeniu. Evely zachowywała się tego dnia coraz dziwniej i nie wiedziała co się dzieje. Zmartwiona spojrzała w głąb kawiarni. Ludzie rozmawiali ze sobą, pokazując sobie nawzajem nowe zdobycze, szeroko gestykulując i bawiąc się. Przy jednym ze stolików siedziała rodzina w której dwójka małych dzieci wyciągała ręce ku pływającym w górze smokom. Zamyśliła się, zastanawiając się kiedy zaczęła być taka posłuszna wobec Evely. Kiedyś od razu zrobiłaby kłótnię po której poszłyby na sensowne rozwiązanie. Zawsze traktowały się jak równe. Jednak odkąd ukończyły szkołę i ruszyły w tę podróż czuła, że jej przyjaciółka zaczyna nad nią dominować. Tłumaczyła to sobie jej ekscytacją z powodu poszukiwania Anity a także nowym światem, jednak jej wyrozumiałość miała swoje granice. Jeśli miała tak się zachowywać z powodu zauroczenia w jej bracie nie mogła tego zaakceptować.
-Pójdę go sama poszukać. A ty znajdź jakąś "magiczną torbę"- zrobiła cudzysłów manualny.- Spotkamy się na pierwszym piętrze przy tamtej fontannie. I uważaj na swoją Synlarcę.- wstała od stołu i zabrała swoją torbę a także kilka klamotów. Evely skinęła dziękczynnie głową i obiecała załatwić to jak najszybciej. Tego dnia to były ich dwie najgorsze decyzje.
* * *
-Hej, już jestem. Wybacz coś mnie rozłączyło.- kilka metrów po wyjściu z kawiarni Pattern zadzwoniła do brata. Lear przyjął jej przeprosiny a zaraz potem powiedział jej coś bardzo niepokojącego.
-Poznałem kilkoro ludzi, chcą mi pomóc poszukać mojej Synlarci...
-Co takiego?!- wystraszyła się.- Lear nie słuchaj ich, to mogą być oszuści.
-Wiem ale nowa przekroczy stanowczo nasz budżet. W tamtym przewodniku pisali, że kosztuje...
-Lear wiem, nie obchodzi mnie to! Powiedz mi gdzie jesteś! Znajdziemy się i pomyślimy co dalej.- zatrzymała się przy barierce na środku i spojrzała na dolne piętra. Lear niechętnie podał jej swoją lokalizację. Z łatwością odnalazła je w wirtualnym przewodniku, który wcześniej zakupiły praktycznie u wejścia na bazar ("KUP SWÓJ PRZEWODNIK PO 'CEASAR'S BASSARA', NIE CZEKAJ NA KRADZIEŻ SWOJEJ SYNLARCI!). Jednak przedarcie się przez tłumy było już trudniejsze. Wtedy właśnie zauważyła stoisko reklamujące najbardziej spektakularne taxi jakie mogło istnieć.
Lear nie spodziewał się ujrzeć swoją siostrę na wielkim, mechanicznym pająku, sunącym się kilka metrów ponad tłumem i całkiem szybko pokonującym kolejne odległości. Nim jednak tak się stało zdążył narobić sobie kłopotów a widok jej siostry był tylko mrugnięciem w ucieczce przed powiększającym się ścigającym go gronem ludzi.
* * *
Po prawie godzinie nużącej rozmowy w komisariacie Liv usłyszała tak długo oczekiwane stwierdzenie:
-Myślę, że już wszystko skończyliśmy.
Omal nie spadła ze stołka gdy to usłyszała. Wysoki taboret nie stał przy jego biurku ale widząc jak powłócza zmęczona nogami, policjant-przechodzeń zaoferował jej siedzenie a ona chętnie przystała na to.
-To znaczy, że mogę już zapłacić a wy go wypuścicie?- upewniła się.
-Takie są procedury, co się stanie w trakcie to nie mój obowiązek.
-Jak enigmatycznie.
Wstała i wyciągnęła banknoty. Na ich widok znieruchomiał na moment, po czym przeprosił ją i zadzwonił po kogoś. Po chwili przyszedł do nich policjant z piętra wyżej i wyliczył zgodnie z kursem odpowiednią ilość pieniędzy. Następnie przywołał do siebie dwóch innych mundurowych z holu i w trójkę poszli na górę do kasy.
Nie zrozumiała tego zamieszania, próbując je interpretować na swój sposób, jednak jego osobliwość stanowczo jej to utrudniała. Z jej rozmyślań obudził ją głos Francio.
-Skoro jest pani na nieoficjalnej wizycie, czy można mi zadać równie nieoficjalne pytanie?- nachylił się w jej stronę, ściszając przy tym głos.
-Proszę bardzo.- odparła bez ogródek mając nadzieję, że to w końcu wszystko zakończy a tamci polcjanci poszli zabrać Paula z aresztu.
Jednak jego pytanie bardzo szybko pozwoliło jej zapomnieć o Samie, skutecznie powstrzymało ją od planowania szukania Anity czy nawet niedawnej, zaskakującej wiadomości od Pharadaia. Nie. To pytanie po prostu nigdy nie powinno paść w jej obecności.
-Co się tak właściwie stało z Parker?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz