sobota, 21 stycznia 2023

Rozdział 9 - "Nasze wielkie rozczarowanie"

W posiadłości La Casa Des Mariposas panował względny spokój. Gdy południowy brunch dobiegał końca a ostatni goście z ogrodowych pięter opuszczali posesję była godzina piętnasta. Josephine zabierała się do przygotowania obiadokolacji, Grietta razem z Airaną sprzątały kuchnię a Maria zajmowała się zamówieniem na kolejny tydzień. Wtedy to właśnie wpadła do nich Florentte. Wzięła przerwę a w sumie to kolejną, gdyż męczyła ją temperatura w szklarni. Na domiar złego pan Bouvais zdążył ją sprawdzić już trzy razy a zrugać dwa razy tyle. A przynajmniej tak im opowiadała.


- Ktoś tu nieźle podpadł naszemu Francaisowi. - Escha zaśmiała się, podając Florentte przystawki z brunchu. 
- Że niby komu?
- No co ty, nie znasz imienia pana Bouvaisa? - Grietta nie dowierzała.
Florentte wywróciła oczami, kontynuując swoje skargi.

- W końcu mówię mu, że ma tam być, bo nie mam zamiaru mierzyć młodocianych to on, że nie bo ma swoje obowiązki i nie ma na mnie tyle czasu. No to ja mu na licho tyle przychodzi do palmiarni, a ten mi, że skoro rojstony zamierzam mierzyć z drabiny to ktoś powinien mnie pilnować. Naprawdę nie nie rozumiem dlaczego ten starzec się tak na mnie uwziął. Dawniej taki nie był...
Grietta westchnęła wymieniając uśmiechy z pozostałymi kucharkami.
- Wiesz, jak to mawia Adalberto, na dojrzałym winie przędzie się życie. - odezwała się Escha na co Josephine ledwo stłumiła śmiech.
- Przecież ten stary pierd zabronił mi pić zmianie.
Florentine miała na myśli czasy gdy wszyscy ogrodniczy i majordomowie spotykali się świtem i przed pracą raczyli się zbędnym partiami z winnicy. Po wielu wybrykach służby (głównie Florentine) pan Bouvais wydał im kategoryczny zakaz picia w czasie pracy.
- Nie mów mi, że nie była to zasadna decyzja. - Grietta zachichotała. Florentte wywróciła oczami.

- Zasadna jaka decyzja?- w kuchni pojawiła się Maria. Na widok zmęczonej ogrodniczki powoli zaczęła rozumieć temat rozmowy. - Hm?
- Cóż, Florennte tylko opłakiwała prohibicję Francaisa. - Escha przywołała ją do siebie.
- Ach, tak... - Maria zmrużyła oczy. - Myślę, że do dzisiaj Hortensja i Lynn mają zakaz pokazywania się Lucianowi. Nadal w sumie nie wiemy jak zdobyłaś te klucze do piwniczki. Nie mówiąc o tych dziwnych żywopłotach, które potem cięłaś. I że Pani na to przystawała... Chyba nawet zabrała kilka na te pokazy florystyczne...
Airana słuchała jej z niemałym zapałem, niedowierzając wybryków tutejszej kadry. Pozostałe kobiety powoli wracały do swoich obowiązków, choć Airana mogłaby przysiąc, że co rusz słyszała ich chichot na kolejne wspominki Marii.
- A tak w ogóle kiedy pójdziesz po wysokościomierz?

Ogrodniczka zmrużyła oczy, zastanawiając się o co chodzi kobiecie. 
- No przecież nie mierzysz ich chyba z tej drabiny. - Maria wskazała na narzędzie przy wyjściu z pomieszczenia.
Zapadła chwila ciszy, przedłużająca się głównie dlatego, że czekały na reakcję Florentte, która dość długo dochodziła do siebie. W końcu wróciły do swoich zajęć gdy nagle usłyszały głośny plask. To Florentte uderzyła się w twarz, rzucając kanonadę francuskojęzycznych przekleństw to w stronę siebie, to w kamerdynera, to na drzewa (Ah, zut ce valet ! Monsieur Bouvais, il me tape sur les nerfs ! Oh la vache, j'ai oublié nous avons ce putain de télémètre ! Quel con, ce mec! Après tout, il m'a vu traverser le jardin avec cette putain d'échelle. mais il n'a rien dit! Merde!). W końcu wyszła do narzędziowni, zabierając ze sobą drabinę.

- Ale nerwowa. - skomentowała Grietta, patrząc przez okno jak bluzgająca dalej pod nosem Florentte kieruje się do domku narzędziowego.
- Tak, może nie powinnam podawać jej tego sufletu... - Escha wspomniała o daniu garnirowanym arekowymi orzeszkami z brunchu.
Maria otworzyła buzię ze zdziwienia. Jej przełożona jak zwykle potrafiła je wszystkie zaskoczyć. Nawet Josephine uśmiechnęła się na myśl, że alkoholizowane orzeszki mogły wpłynąć na trzeźwość umysłu ogrodniczki.

A skoro o trzeźwości mowa. Niedługo przed godziną piętnastą zaczęła wybudzać się Hortensja. Z początku otwierała i przymykała co rusz oczy, próbując osłonić twarz przed światłem. Poprzewracała się też kilka razy na łóżku, jednak jakiekolwiek kręcenie głową przybierało ją o mdłości, więc w końcu rzuciła twarz w poduszkę, dosypiając jeszcze kwadrans. W końcu wybudziły ją wracające ze zmiany praczki. Lynn, jej sąsiadka szturchnęła ją kilka razy, nieumyślnie stwierdzając zgon koleżanki. Gdy w panice szukała pomocy Hortensja wstała, tylko po to zwrócić posiłek z poprzedniego dnia. Pani Agnese, starsza praczka podeszła zmartwiona do pokojówki. Posłała Carlottę do kuchni, po medykamenty a sama ze swoją współpracownicą Noelią, zabrały Hortensję do łazienki. Lynn w tym czasie zabrała się do sprzątania swojej pościeli, na którą to właśnie niefortunnie trafiła jej kumotra.

W tym czasie, kilkadziesiąt metrów dalej, niczego nieświadomy pan Bouvais zajmował się inspekcją Holu Myśliwskiego, reprezentacyjnej przestrzeni posiadłości, prowadzącej między innymi do Sali Trofeum czy Salonu Gościnnego, w którym to dzisiaj miała odbyć się uroczysta kolacja powitalna dla tegorocznych zwycięzców. I o ile docenił pracę pokojówek i ich świetnie skrojonego lnianego obrusu, świeżo wypranej florystycznej tapicerki na krzesłach, o tyle szczególnie nie przypadła mu propozycja kamionkowej zastawy. Z wielkim dla siebie oburzeniem zakreślił coś w swoim raptularzu, po czym wrócił do Holu, by ponownie sprawdzić jego prezencję. I właśnie wtedy zastała go Liv.


* * *

Tak to już jest, że czas zawsze dłuży się gdy tego najbardziej nie chcemy. Po skończonej naprędce naradzie zostało im trochę czasu do kolacji, więc chcąc nie chcąc postanowili poszwendać się po zamku. Z ubolewaniem ruszyli po korytarzach, stwierdzając, że nie uznano ich za zbytnie zagrożenie odkąd zabrano im sprzęty elektroniczne. Evely i Pattern podziwiały draperie okienne i arrasy na ścianach, Paul, lekko jeszcze kulejąc, postawił sobie za cel nie czekać na wystawny posiłek tylko znaleźć cokolwiek do jedzenia. Z kolei Lear i Pharadai zeszli na dół, w kierunku ogrodowej fontanny. W ten sposób Liv została sama w tyle aż w końcu wszyscy rozeszli się na dobre. Prychając po kolei na nich ruszyła przed siebie. Była zdenerwowana, w końcu w każdej chwili mogła się na nią natknąć. A wcale nie przemyślała tego jak ma to przebiegnąć. Z drugiej strony nie wiele mogła zaplanować - przyjście Evely definitywnie uniemożliwiło pojawienie się tego wątku w rozmowach. Mogła więc tylko liczyć na wsparcie pozostałych ale i oni musieli się właśnie rozejść, zostawiając ją samą na korytarzu.
- Jakby w ogóle byli mi do czegoś potrzebni... - mówiła do siebie idąc wzdłuż skrzydła. Była zła. Na siebie, jak bardzo dała podejść się Ralkovovi, na Paula, że został ranny i opóźnił ich o kilka dni w wyprawie, na Evely, która się z nią nie skonsultowała gdy postanowiła poddać się amnestazji, na Leara, który je wtedy nie przypilnował i w końcu na Pharadaia, który unikał ostatnio rozmowy sam na sam.

Zatrzymała się na rozwidleniu korytarza, gdzie były schody w górę i w dół a także łącznik pomiędzy skrzydłami posiadłości. Spojrzała na piętro wyżej zastanawiając się czy znajdzie tam pokój Anity. Już chwyciła za poręcz by to sprawdzić gdy usłyszała jakieś krzyki z dołu. Znieruchomiała, czekając co się wydarzy, jednak nikt nie pojawił się w jej okolicy, dlatego po kolejnych okrzykach postawiła zejść to sprawdzić. 

Gdy schodziła zauważyła przez okno przepiękny ogród z dużą reprezentatywną alejką różaną, do której kierowali się w oddali Pharadai i Lear, zawzięcie o czymś dyskutując. Nie zdążyła jednak nadziwić się tej zażyłości, gdyż męski głos po raz kolejny rozniósł się po korytarzu. Biegnąc przed siebie dotarła w końcu do jaskrawoniebieskiego holu, w którym ku jej przerażeniu ściany zdobiły trofea myśliwskie. Z kamienną twarzą weszła pomiędzy ściany rozpaczy, póki nie przestraszył jej pan Bouvais.

Był to wysoki i smukły mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie elegancki garnitur i zachowywał się bardzo dystyngowanie. Na twarzy miał cieniutkie okulary. 

- Hortensjo, co ja ci mówiłem o zastawie z II piętra?
Liv prawie nie wywróciła się na jego stanowczy głos. Stanęła osłupiała i odwróciła się, szukając adresata. Pan Bouvais był tak zajęty liczeniem kwiatów w wazonie, że nawet na chwilę nie odciągnął się od pracy, mamrocząc coś do siebie pod nosem. Liv zauważyła, że pomiędzy notatkami trzymał wykres okresów wegetacyjnych. Podobne znalazła w rzeczach matki, gdy sprzątała jej pokój po pogrzebie.

- Nie wiem nic o żadnej zastawie...
- W takim razie niech Achiko ci pomoże. Jest w Sali Trofeum, odkurza kolekcję Pani.
- A dlaczego Anita sama się nimi nie zajmie? 
- A więc dwadzieścia trzy! Oto ilość na jakich nam zależało. Widocznie Tarmann i Salachin nie wzięli pod uwagę aktualnego przyrostu szkodników... Hm, a może znowu zawitały tu arlekiny...

Nagle spostrzegł, że Liv dalej stoi obok niego.
- Hortensjo, przypominam ci o twoich zobowiązaniach.
- Kiedy ja nie jestem...
- Moja droga, wiem o twojej porannej niedyspozycji. - starszy mężczyzna uciszył ją ruchem ręki. Poprawił swoje eleganckie okulary na nosie. - Mon dieu, ty naprawdę nie jesteś Hortensja. 
Liv wydała z siebie odgłos irytacji. Miała już dość tej komedii dellarte.
- A zatem Airana, nasza nowa kuchta. Nie pomyliłaś przypadkiem pięter, moja droga?

Liv otworzyła buzię z oburzenia ale koniec końców postawiła przemilczeć dziwne zachowanie jegomościa i zejść na dół, poszukać Paula, gdy nagle usłyszała krzyk a po nim głośny huk. Po chwili dobiegło ją znajome nawoływanie, dobiegające z Salonu Gościnnego.
- Francais, proszę, przyślij nam tu jeszcze kogoś, Achiko właśnie spadła z drabiny.

Pan Bouvais nie musiał nic mówić. Liv od razu rzuciła się pędem do Anity.

- Tak, tak, tak.... - szeptała, podbiegając do zakrętu zza którego dobiegał głos jej siostry. - I nawet was przy tym nie potrzeb... - stanęła w miejscu. Kilka metrów dalej, u progu drzwi, stała Anita, jej dorosła siostra. Wyglądała przepięknie. Jej rudokasztanowe włosy opadały kaskadą na szczupłe ramiona a twarz miała bardziej delikatną niż w najlepszych reklamach, które do tej pory widzieli. Ubrana była bardzo wesoło, w kaszmirowy kremowy sweter, przepasany skórzanym paskiem i szerokie, sztruksowe spodnie w podobnym odcieniu. Na ramionach miała przewieszoną długą żółtą chustę. Całość dopełniała koronkowa opaska na głowie uwieńczona rozetą i kilkoma strusimi piórami.

- No cześć, jestem Lantville. - uśmiechnęła się do niej, ponaglając ją do siebie.
Liv wywróciła oczami, widząc jak żartobliwa jest Anita na jej widok.
- Hejka, a ja jestem Aranka, ta nowa. - rozłożyła ręce w geście przytulenia. - Minęło nam trochę lat, co?-Anita wyraźnie zmarkotniała jej zachowaniem. 
- Nie podoba mi się twoje spoufalanie. Jesteś nowa więc dam ci czas próbny. Niemniej przyszłaś z polecenia, więc oczekiwałam większej ogłady. - odparła Anita, prowadząc ją do środka pomieszczenia. Z całkiem oburzoną miną Liv ruszyła za nią. Salon Gościnny był pomieszczeniem bardzo przestronnym, udekorowanym leśnymi gobelinami na ścianach i mahoniowym sklepieniem. Przy ścianach rozstawione były dębowe gabloty z dekoracyjnymi zastawami o motywach myśliwskich, a także starą bronią i innymi akcesoriami myśliwskimi. Liv postanowiła także poprzekomarzać się z Anitą, więc ignorowała to co do niej mówi i zaczęła oglądać wypchane zwierzęta rozstawione głównie na gablotach.

- Ja przepraszam ale mówię do ciebie, Airanno. - usłyszała nagle chłodny ton Anity.
- Rany, o co ci chodzi?  - Liv wywróciła oczami i podeszła do niej. - Ouch, to... - zrozumiała, że prosiła ją o pomoc w opatrzeniu kostki Achiko, której upadek wcześniej słyszała. - Nie wiem do końca...
- Po prostu utrzymaj ją proszę w górze a ja zrobię opatrunek. - pokazała Liv, po czym podeszła do stołu, zabierając z nich dwa tępe noże.
- Ale żeby tak amputować od razu... - Liv spróbowała zażartować ale Anita tylko obdarzyła ją zimnym spojrzeniem, po czym zabrała się do pracy. Zdjęła swoją chustę i usztywniła jej staw skokowy, przy użyciu zabezpieczonych noży. Na koniec zdjęła swoją elastyczną opaskę z głowy, by jak najsztywniej uwiązać jej kończynę. W tym czasie starsza pani co chwila mamrotała by Pani Domu nie trudziła się z pomocą i nie niszczyła swoich ubrań dla niej. Liv obserwowała to w smutnym zamyśleniu.

Gdy Anita skończyła przywołała kamerdynera z korytarza by zabrał Achiko na dół, gdzie mieli apteczkę i kazała wezwać do niej lekarza. Pan Bouvais wziął pod rękę wzruszoną kobietę, która co rusz przepraszała za swoją niezdarność, na co Anita tylko odpowiadała uśmiechami.

- Słuchaj, co się tyczy ciebie, postaram się zapomnieć o dzisiaj, jasne? - odwróciła się do Liv.
- Mam udawać, że się nie znamy?
Anita zmarszczyła brwi, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Wiesz, ja to ciebie chyba nie polubię...
- Wow, no teraz żeś wyjechała.
- Zwracaj się do mnie z szacunkiem, panno Skeczynsky. - ponagliła ją do drabiny, przy której pracowała wcześniej Achiko.
Liv po raz kolejny dziś otworzyła buzię ze zdziwienia, próbując zrozumieć, czemu każdy tutaj zachowywał się tak idiotycznie.

- Anita, ty tak na serio? - Liv oparła się o konstrukcję. - Przecież to ja, czemu tak się zachowujesz?
Anita nie odpowiedziała, tylko obdarzyła ją nostalgicznym ale i zmartwionym wzrokiem. Tym żałosnym spojrzeniem, którym kiedyś sama obdarowała Leara. Wargi Liv zaczęły się trzęść a oczy powoli zaczynały ją piec. Nie teraz. Nie znowu. Nie po tylu latach.
- Nie masz pojęcia, kim jestem, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz