niedziela, 10 listopada 2019

Rozdział 1
"Nasza nowa siostra"

-Nie, nie ma mowy.- Liv gwałtownie wstała.- To nieprawda!- podniosła głos. Wszyscy byli zdziwieni jej zachowaniem. Mieli wrażenie, że zaraz rzuci się na Pharadaia. Tak się jednak nie stało. Wstała i zaczęła krążyć zdenerwowana po pokoju.- Evely nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego!- dodała po chwili. Zaczęła gryźć paznokcie z nerwów.
-Liv, może to wcale nie jest takie głupie...- Pattern wstała i podeszła do niej powoli. To był błąd.
 

sobota, 19 października 2019

Rozdział XIV ~ "Jeśli jedyni bliscy mogą cię zranić"

-Moje włosy jeszcze nigdy nie były tak miękkie a przy tym gęste! Nowa seria Madame Beadupart zachwyci nie tylko Ciebie. To doskonały prezent dla całej rodzinny a przy tym inwestycja w zdrowy i młodszy wygląd, ponieważ w nowej serii Present Paverelt znajdują się olejki z Vitaluvenis, które zatrzymują starzenie się skóry! Kup dziś i ciesz się młodym i zdrowym wyglądem!

Liv stanęła na środku placu przed hotelem. Wybiegła jak tylko Pharadai powiedział, że widział jej siostrę. Jak na komendę jej reklama leciała gdzie tylko się dało. Na cyfrowych projekcjach na ścianach budynków czy na przelatujących co chwila dronach reklamowych (na jeden prawie wpadła po drodze, widocznie źle skręcił). Jakby ktoś chciał zagrać jej na nosie, pokazać, że mogła już ją dawno znaleźć, a przede wszystkim - że miał rację. Ogarnęła ją panika i paraliż. Uśmiechnięta, cała i zdrowa Anita reklamowała jakieś kosmetyki, podczas gdy ona i Evely starały się ją odnaleźć, z bólem układały sobie samotnie życie i żywiły nadzieję, że kiedyś do nich odpisze. Wyglądała przepięknie, wręcz idealnie. Zęby miała równe i białe, wyraźne schudła co podkreśliło jej atrakcyjność a jej włosy faktycznie wyglądały olśniewająco.

Łzy napłynęły jej do oczu. Evely była w śpiączce, wszyscy nie wiedzieli co począć o ona... po prostu żyła swoim życiem. Po tym jak zabiła tak wielu i to z uśmiechem. Dobrze się bawiąc i śmiejąc na Igrzyskach, nie przejmując się losem swojego sojuszu, którego na treningach tak lubiła. Po tym gdy robiła konkursy z Poppy kto więcej zabił trybutów. W publicznej telewizji. Nie mogło tak być. To musiało być kłamstwo. Anita nigdy by tak nie postąpiła. To tylko reklama.

Z jej rozmyślań nikt jej nie wyrwał. Owszem, próbowali ale gdy tylko zaczęli coś do niej mówić, skuliła się na ziemi i zaczęła płakać. Ze złości, smutku, rozpaczy. A przede wszystkim z goryczy i żalu. Choć widziała, jak Anita zachowywała się w Kapitolu, wmówiła sobie, że to przez Igrzyska. Mimo że Anita sama temu zaprzeczyła w rozmowie z nią. Liv chciała po prostu wierzyć, że jej starsza siostra była i pozostała dobrą osobą. Jednak dobre osoby powinny mieć sumienie a sumienie nie pozwoliłoby zapomnieć o tak okrutnych rzeczach jakich dopuściła się w życiu jej siostra.

Tego wieczoru Liv nie odezwała się już do nikogo. Zamknęła się w swoim pokoju i wyła. To nie był płacz lecz wycie z bólu. Uspokoiła się prawie po godzinie. Mimo to nie wyszła już do nich, trochę ze wstydu mając świadomość, że wszyscy ją słyszeli. I tak było. Przejęta Pattern także popłakała się, nie mogąc słyszeć jak jej siostra cierpi ani nie mogąc pomóc, gdy próbowali porozmawiać z Liv. Na szczęście miała swoich braci a także Pharadaia, którzy skutecznie ją wsparli, podczas gdy Liv wolała umartwiać się w samotności. Chcieli jej pomóc, ale w takiej sytuacji nie byli pewni czy rozmawialiby z nią czy z maszyną. A oprócz tego siostra Evely dała im jasno do zrozumienia by dali jej spokój. Rozmawiali więc sami ze sobą w salonie aż do wieczora, zaparzając sobie po kawie czy cappuchino, próbując zrozumieć co się działo. Paul skutecznie znalazł co nieco informacji w sieci, lecz informacje były bardzo lakonicznie, wyświetlając im informację: Treści skrócone dla mieszkańców Panem. W celu dostępu do całości materiału skontaktuj się z Urzędem Wirtualnej Informacji, dział Dane dla Nowych Użytkowników (uchwalone 2/8/8/490 p.19). Było jednak pewne, że Anita miała się dobrze i prowadziła dobre życie, choć nie nie znaleźli nic, co sugerowałoby czym się zajmuje (oprócz reklam).


* *

Kolejne dni mijały im w dość chłodnej atmosferze. Liv całkowicie załamała się, już nawet nie próbowała udawać, że ma choćby krztynę nadziei i entuzjazmu w sobie. Witała się cicho z nimi, jadła posiłki, ale zamknęła się w sobie, odrzucając każdego kto chciał jej poprawić nastrój. W ciszy zaakceptowali także wspólne wypady z Ralkovem do szpitala. Patrzył wtedy na wszystkich z niewymownym uśmiechem, oblizując swoje złote siekacze. Kilka razy zdarzyło mu się nawet dotknąć policzka Liv i z błogim wyrazem powspominać ich pierwsze spotkanie gdy ją pociął ale Liv była zamknięta w sobie, ze smutkiem wyglądając za okno. Co kilka dni znów widzieli reklamy z Anitą, przeróżnej tematyki, od kosmetyków, po akcesoria kempingowe, ubrania, perfumy. Wyglądało to tak jakby Anita dała im swoją odpowiedź, co myśli o ich przyjeździe. Liv coraz częściej przyłapywała się na tym, że zamiast smutku i rozpaczy zaczynała odczuwać złość i gniew na własną siostrę. Zamierzała ją przywitać całkowicie inaczej.

* * *

Stan Evely nie należał do najlepszych. Choć przez pierwsze kilka dni jej stan był stabilny okazało się, że to tylko wygodne kłamstwo oddziałowych lekarzy, bowiem w obawie o rozszerzenie się plotek o nadchodzącej epidemii nie byli z nimi całkowicie szczerzy. Dopiero po kilku dniach, gdy był obecny z nimi przybyły tego samego dnia Pharadai, rozwijano wszelkie wątpliwości na temat stanu Evely.

-Moja siostra umiera?- powtórzyła ze złością Liv, gdy tym razem lekarze przyjęli ich wszystkich w gabinecie. Od kilku dni źle spała. Miała podkrążone włosy a jej strój dość jednoznacznie wskazywał, że przestała o siebie dbać.
Pattern zaczęła cicho szlochać pod nosem. Liv coraz częściej pozwalała sobie na złośliwe zachowanie i uszczypliwości. Zaczęli jej nie rozpoznawać a także obawiać się o nią i jejsamej. Lear przysiadł się do drobnej Pattern. Wyglądał na bardzo zmartwionego. Paul stał nieruchomo z szeroko otwartą buzią. Spojrzał zaniepokojony na Pharadaia ale ten także nie wiedział co począć. Za długo przyzwyczaili się do dziwnych zachowań Liv, by zareagować. By jej pomóc. Zresztą, dawniej od tego mieli kogoś innego. Stylista zmarszczył brwi w zamyśleniu. Liv nie zwróciła uwagi na ich zachowanie. Bądź też znakomicie to ignorowała.
-W najbardziej ogólnym znaczeniu, tak, można tak to ująć.- potwierdził cicho starszy z lekarzy.
-Chcielibyśmy jednak przeprowadzić z państwem kolejny wywiad, oczywiście jeśli to nie problem.
Pharadai przerzucił szybko wzrok po pozostałych. Coś go frasowało w zachowaniu medyków, choć nie dawał po sobie tego poznać.
-Rozumiem. Proszę pytać.- westchnęła ostentacyjnie Liv. Była pewna że i dziś donikąd ich to zaprowadzi.
-Czy pan Lorenzti ma być obecny przy tej rozmowie?
Choć było to zwykłe kontrolne pytanie, trochę obudziło Liv z amoku. Spojrzała na Latynosa zdziwionym wzrokiem, jakby dopiero teraz zauważyła jego obecność. Złapała się za czoło, po czym łagodniejszym tonem głosu przytaknęła.

Lekarze przeczesali swoje notatki po czym zaczęli ponowny wywiad:
-Kiedy zaczęły się pierwsze objawy?
-Tego samego dnia gdy ją tu przyjęto.- odpowiedziała Pattern, która tego dnia była najdłużej z Evely.
-Jakie to były objawy?
-Była lekko zamroczona, wydaje mi się też, że niewyspana. Kaszlała i chyba to był krwawy kaszel ale głowy nie dam...- cały czas mówiła do podłogi, wstydząc się napotkać pełen żalu wzrok Liv. I powinna, ponieważ za każdym razem gdy Liv słyszała jej raport z tamtego dnia przerażała się, jak niewiele poświęciła uwagi swojej młodszej siostrze. Podobnie jak postąpiła dawno temu z Anitą. A przecież wszystko miało się zmienić.
-Czy Evely była z panienką przez cały ten okres?
I tu zaczęło robić się niezręcznie, ponieważ Pattern nie od razu się odezwała, bardzo widocznie wahając się. Jednak o czymś zapomniała.
- Gdy teraz tak o tym myślę...- zagryzła nerwowo wargę.- Był taki moment...
-Proszę być precyzyjnym.- upomniał ją lekarz. Speszyło ją to trochę.
-Tak, wiem... No więc był taki moment, że mi zniknęła z oczu...- i wtedy podniosła wzrok i skierowała go na Liv.- Wybacz mi, Livciu, aż do teraz byłam pewna że to nic...
Liv ścisnęła dłonie na łokciach ale milczała i lekko uśmiechnęła się do Pattern starając się dodać jej otuchy.
-Pattern, do rzeczy.- chrząknął zmieszany Paul.
Wyprostowała się i dokończyła głośniejszym głosem.
-No więc na kilka minut mi zniknęła a gdy znów się pojawiła miała maskę na twarzy.
-I tyle?- prychnęła Liv, nie wytrzymując.
-Nie, nie... Chodzi o to, że wydaje mi się, że nie kupiła ją bo kasłała. Jakoś od rana jej nie przeszkadzało to...
-Tak, ale kaszel mógł się pogorszyć w ciągu dnia. Wtedy maska nie jest tak protekcjonalna jak to pani ujmuje.
-Nie mówiłam, że była protekcjonalna...- denerwuje się Pattern na własną parafrazę.
-No to powiedz w końcu o co ci chodzi!- Liv podniosła głos. Siostra Paula nie od razu jej odpowiada. Nieruchoma obserwuje Liv przez kilka chwil a do jej oczy napływają łzy. Ale to nie poruszyło Liv. Westchnęła głośno pod nosem i wywróciła oczami. I nagle wszystko się zmieniło gdy głos zabiera milczący do tej pory Pharadai:
-Jak długo zamierzacie państwo ukrywać rozszczepienie jaźni?

Nastała niepokojąca chwila ciszy. Liv przeskakiwała wszystkich wzrokiem po kolei, głównie skupiając się na lekarzach. A ci wyglądali na całkowicie zaskoczonych. Mieli otwarte szeroko oczy i usta w zdziwieniu i strachem obserwującymi Kapitolczyka. W końcu starszy z nich chrząknął głośno i, ku osłupieniu wszystkich, wyprosił ich, zostając sami z Pharadaiem. Próbowali się z nimi kłócić ale było to bezskuteczne gdy kartą przetargową była ich siostra. Dlatego posłusznie i w milczeniu czekali na stylistę w poczekalni.

*  *  *

Gdy Pharadai wrócił do nich minęły prawie dwie godziny. Znużeni przysypiali w poczekalni a pomagały im w tym grające cicho telewizory, których nikt nie chciał obejrzeć. Dopiero gdy ONA mignęła tam szybko Liv na chwilę wyprostowała się. Jednak odbiorniki była ustawione zbyt cicho by mogła zrozumieć o co w tym chodzi. Widziała jedynie jakąś reklamę, ale nie wiedziała o co w niej mogło chodzić. Poza tym z tych nerwów każdy jej przypominał Anitę.

* * *

Pharadai obiecał im wszystko wyjaśnić wieczorem. Lakonicznie poprosił by opuścili jak najszybciej szpital, po czym wyszedł gdzieś, obiecując że później do nich wpadnie. W tym samym czasie, gdy mieli szukać transportu do hotelu, zjawił się Ralkov, tym razem z trzema Flisami. Bardzo teatralnie powzdychał na nich, mówiąc jak tęsknił za nimi i czemu go nigdy nie zapraszają do siebie. Rzucił też bardzo uszczypliwy żart dotyczący stanu Evely, po czym zaprosił ich do swojej limuzyny. W ekskluzywnej i niezręcznej atmosferze wręczył Liv i Learowi po elegancko zdobionej kopercie.
-Nie chcę tego.- odmówiła Liv, odwracając się w stronę okna. Nic jednak przez nie nie zobaczyła, ponieważ było całe zaciemnione. -Nie chcę waszych brudnych pieniędzy.- dodała po chwili.
Pantaenius prychnął oburzony.
-Moja miła, chyba zauważyłaś, że już nie marnujemy surowców na takie pierdoły?- uśmiechnął się ukazując im złoty kieł w szczęce.
To była prawda. Liv zapomniała, że zniesiono tu monetarną walutę.
-Co więc jest w kopertach?- wtrącił się Lear.
-Zaproszenia.
Zamyślona do tej pory Pattern zaczęła im się przysłuchiwać. Spojrzała odruchowo na Paula ale ten siedział nieruchomo i licho tylko wiedziało co chodziło mu po głowie.

-Flich chce wreszcie sam z nami porozmawiać? Czyżbyś mu zaszedł za skórę?- zaciekawiła się Liv. Ralkov puścił tę uwagę mimo uszu, i teatralnie obrócił oczami. Przeczesał swoje lekko przepocone, tym razem rozpuszczone, długie włosy. Zadowolony z ciekawości dwójki obserwował delikatne blizny na policzku Liv a także gojącą się wciąż ranę Leara na nosie. Lear wyczuł to i momentalnie zakrył twarz dłonią.

Cisza panowała w pojeździe aż do końca trasy. Jakoś nikt nie zamierzał wplątywać się w ogień krzyżowy z Ralkovem. Zdążyli się już przyzwyczaić, że nie wygrają z nim i nie wyciągną od niego więcej informacji niż sam tego będzie chciał. Jak zwykle byli zmęczeni jego obecnością i mieli go dość, nawet gdy milczał. Było to spowodowane głównie tym, że z jego szerokim, lecz szalonym, uśmiechem patrzył na każdego przez dłuższe chwile lustrując go z góry do dołu a jego wzrok niemal głosił na głos "ach, gdybym mógł pociąć i ciebie". Dopiero gdy samochód zatrzymał się przed hotelem i wszyscy zaczęli wychodzić Ralkov złapał energicznie Liv za nadgarstek i pociągnął ją lekko do siebie:
-Jestem pewien, że nie chciałabyś zawieść Anity.- powiedział wyciągając do nich rękę z kopertami. Na dźwięk imienia swojej starszej siostry znieruchomiała przerażona. Zażądała wyjaśnień jednak Pantaenius zaprosił ją do lektury. Pomknął coś żeby znalazła coś eleganckiego, po czym wycofał się do wnętrza samochodu. Odjechał zostawiając ich w równej niewiedzy co Pharadai.

* * *

Liv jako ostatnia wróciła do apartamentu. Ciągnęła się za pozostałymi powoli, bardzo ostrożnie otwierając kopertę od pachołka Flicha. Była to lekka płytka nośnikowa która przy pierwszym kontakcie wyświetlała niewielki ekranik z treścią wiadomości. Na twarz Liv dmuchnęły cyfrowe fajerwerki i balony.
Lear otworzył ją dopiero w mieszkaniu. Jego rodzeństwo zebrało się koło niego czekając aż dowiedzą się co też ukrył tam Ralkov.
-T-t-to zaproszenie...- Liv weszła do mieszkania lekko roztrzęsiona. Przy blacie w kuchni zobaczyła że pozostali zdążyli przeczytać wiadomość.
-Wszystko w porządku, Liv?- zaniepokoiła się Pattern. Liv złapała się za głowę i chodziła w kółko po salonie.- Liv?
-To zaproszenie!- krzyknęła nagle jakby dopiero co otworzyła papeterię. Sam westchnął i podszedł do byłej trybutki. Wyciągnął do niej dłoń i położył na jej ramieniu.- Paul, moja siostra organizuje bal.- powiedziała łagodnym tonem jednak wcale nie była ani spokojna ani szczęśliwa. Patrzył na nią w zamyśleniu nie wiedząc co powiedzieć, zresztą tak jak i Pattern. Jeszcze kilka chwil temu Lear zareagował na to podobnie.

-Ralkov chce nas wcisnąć w jakąś imprezę...- odezwał się nagle Lear. Liv otrząsnęła się na chwilę i podeszła do niego.- Nie przejmuj się tym, nie wierzę mu. Tam na pewno jej nie będzie.
Liv spięła brwi zdenerwowana.
-Dlaczego tak sądzisz?
Prychnął, jakby to było oczywiste.
-Tu jest napisane "doroczny bal charytatywny". Chyba już się dowiedziałaś jaka naprawdę była Anita? To kompletne bzdury, że zorganizowałaby coś takiego i to regularnie.
Liv opuściła przygnębiony wzrok. Sama też miała wrażenie, że to jakaś intryga Ralkova, jednak mimo to pragnęła choć przez chwilę uwierzyć, że są tak blisko niej.

Niedługo po tym zaczęło się ściemniać a do wieczora zdążyli zjeść kolację, przedyskutować to co do tej pory się wydarzyło a także przypadkowo wyszukać gdzie się da tajemniczych słów Pharadaia, kompletnie nic im nie mówiących. Jednak w życiu tak bywa, że nie wszystko się w nim układa. Kolacja była przypalona (tosty z bekonem), pokłócili się czy wpaść w oczywistą pułapkę dziwacznego pracownik Flicha a na temat rozszczepienia jaźni znaleźli więcej niż się spodziewali, ale nijak pasowało to w jakimkolwiek stopniu do stanu Evely.

* * *

W końcu każdy zajął się sobą, marząc tylko o tym by odpocząć w spokoju od wszystkiego a nawet wrócić do Panem. Liv z Pattern dalej uparcie szukały czegoś na temat owej jaźni, z marnymi skutkami. Nie chciały jednak się poddawać, zwłaszcza, że ton stylisty był wtedy bardzo poważny a miny lekarzy sugerowały, że wiedzą o czym mówił. Miały też za złe że Paul i Lear szybko się zniechęcili. Wyszli rozmawiać na balkon i siedzieli tam całkiem długo. I właśnie wtedy zjawił się w końcu Pharadai.

Szybko zebrali się w salonie, lecz zanim zdążył im cokolwiek wyjaśnić zauważył papiery na stole. Ze zdumieniem wysłuchiwał jak podwładny Flicha wręczył im tajemnicze zaproszenia na imprezę organizowaną rzekomo przez Anitę.
-Tu nie ma jej danych.- zauważył stylista. To była prawda. Oprócz słów Ralkova, mówiących, że jest to papeteria od ich siostry, nie było tam o niej żadnej wzmianki.
Liv chrząknęła cicho i odwróciła wzrok ku ścianie. Tak łatwo uwierzyła temu imbecylowi z bazaru, że to od jej siostry. A może chciała w to uwierzyć.
-Mniejsza z tym...- zaczął nagle Pharadai.- Jeszcze kilka dni do balu. Powinniście raczej dowiedzieć się w końcu co się dzieje z Evely. - zaprosił ich by usiedli. Szykowała się trudna rozmowa.

Usadowili się obok siebie, oprócz Pharadaia, który z nerwów przechodził sobie wokół okna niespokojny, wyglądając przez nie tak, jakby czegoś się spodziewał. W końcu podszedł do kanapy, na której siedzieli i wyjaśnił wszystko spokojnym tonem głosu.

-Po pierwsze Evely nie została zaszczepiona...
-Czekaj, co...- zaczęli mu po kolei przerywać, jednak spokojnie kontynuował.
-Niewielu o tym wie, ale da się to sprawdzić w Centralnej Bazie Danych Medycznych. I tam właśnie po wizycie w szpitalu się udałem. Mój tytuł z Panem w końcu mi się przydał- lekko uśmiechnął się, choć bał się, że nie będzie to w dobrym tonie. Spojrzał na Liv, której mina błądziła pomiędzy zmieszaniem a podziękowaniem.- Nie została zaszczepiona, ale nie znaczy to, że przez to się zaraziła.

-Okej, robi się ciekawie- wtrącił oburzonym głosem Paul.
-A ja chyba wiem, do czego to zmierza...- powiedział cicho Lear. Pharadai westchnął.
-Pattern też już powinna się domyślać.- spojrzał na siostrę Sama.- Nie wiem czy dobrowolnie, ale Evely...- i tu zaciął się, nie wiedząc jak dobrać słowa. Zaskoczyło to ich, ponieważ do tej pory był raczej spokojny i pewny siebie.
Liv wstała i podeszła do niego z uśmiechem na twarzy. Nie był on jednak zbyt sympatyczny, ponieważ zmusiła się do niego by dodać mu otuchy. Poznał to, kojrząc już tę minę z rana, gdy Liv starała się zachęcić Pattern do mówienia. Jakby instynktownie odsunął się od niej, obawiając się, że skrzyczy dziś także i jego.
-Liv, twoja siostra...- znów się powstrzymał. Rzucił na nią lekko okiem. Przygryzała wargi, powstrzymując się od skrzyczenia go. Pozostali także wyczuwali jej napięcie.
-Pharadai, zniesiemy już wszystko.- odezwała się nagle dość głośno Pattern.- Zawiniłam, pozwól mi dowiedzieć się co jej się stało.- Liv otworzyła buzię ze zdziwienia jednak nic nie powiedziała. Gdy Pattern spojrzała na nią na chwilę zobaczyła delikatny uśmiech.

Pharadai skinął głową, wziął głęboki oddech i wyznał im w końcu całą prawdę.
-Evely musiała zażyć tutejsze narkotyki. Nie są to- powstrzymał ich od przerwania mu- używki jakie znacie. Słyszałem o nich w trakcie studiów. Jeden z nich, najpopularniejszy, pasuje pod objawy twojej siostry. Nazywa się rozszczepieniem jaźni. Dzięki niemu można ingerować w pamięć. Permanentnie.

czwartek, 8 sierpnia 2019

Rozdział XIII ~
"Jeżeli nadal masz nadzieję"

Ralkov faktycznie wywiązał się z umowy i po oddelegowaniu swoich strażników zaprowadził ich do tylnego wejścia budynku. Stało tam wiele przeróżnych, luksusowych samochodów. Zaprowadził ich do jednego z zaciemnionymi szybami, tak że sami od środka nic nie widzieli. Potęgowało to tylko ich niepokój dlatego nie odzywali się nawet do siebie nawzajem, w milczeniu jadąc tam, gdzie chciał tego Pantaenius. Po drodze uraczył ich różnymi dziwnymi historiami, głównie dziejącymi się na bazarze a także zaproponował im dziwnie świecące trunki i ruszające się według własnego widzimisię przekąski. Grzecznie odmówili, nie próbując podejmować z nim żadnej dyskusji, bowiem każdą ich próbę zbywał dziwnymi frazesami, skutecznie odwracając ich uwagę od tematu rozmowy.

Tylko Liv się nie odzywała, zajmując się wcześniejszą propozycją Ralkova. Patrzyła w zamyśleniu na swoje odbicie, przyglądając się dokładnie strupom na policzku. Ani jej ani Learowi nawet przez sekundę nie zaproponował wody do oczyszczenia ran lub w ogóle nie interesował się więcej ich obrażeniami oprócz wtedy w sali. Była to kolejna z rzeczy przez które Liv nie ufała mu. Czy naprawdę wiedział gdzie jest Anita? Czemu Flich chce im pomagać? Przecież miała cynk. Wiedziała, że jej siostra miała za dwa tygodnie przejeżdżać przez granice Alajtaji, kraju sąsiadującego z Lebrycją. Musiała nieźle się nagimnastykować w podejrzanym cyfrowym półświatku by znaleźć rzetelne informacje i nie zdradzać własnych pobudek...

Z takich mniej więcej rozmyślań wybudził ją Ralkov. Z ironicznym uśmiechem na twarzy wyśmiał jej starania, tajemniczo stwierdzając, że rzeczy o które tak ostrożnie zabiegała tu, w Nowym Świecie były wiadome niemal wszystkim i równie dobrze mogłaby wypytywać o swoją siostrę pierwszą lepszą osobę na bazarze. Zabolało ją to i w oczywisty sposób nie dowierzała. A jemu jakoś nie bardzo zależało by mu uwierzyła. Zamiast tego niemal idealnie powtórzył jej owy cynk, który, jak się po chwili okazało, sam jej dał. I, jak sam przyznał, był fałszywy. Liv w pierwszym odruchu miała ochotę się na niego rzucić, sycząc do niego złowrogo ("Ty nędzna szumowino...") ale Paul powstrzymał ją szarpnięciem. Spojrzał na nią rozważnie, przypominając jej co już im zrobił i jaką ma obstawę. Choć aktualnie w pojeździe znajdował się tylko jeden Flis- kierowca. Zrozumiała jednak, że oto przebywają z kimś równie ważnym tutaj co ona sama niegdyś w Panem.

* * *

Dalszą drogę przebyli w ciszy. Po pół godzinie samochód zatrzymał się a gdy wyszli ze zdumieniem zobaczyli przed sobą budynek szpitala. Zaczęli szeptać podenerwowani między sobą. Najbardziej nerwowa była Pattern, coraz bardziej obwiniająca siebie, że zostawiła Evely samą na bazarze.
-Moja siostra jest w szpitalu?- bardziej powiedziała niż spytała Liv. Choć był to jeden z gorszy scenariuszy, założyła go, bowiem jej siostra potrafiła nie w takie rzeczy się wpakować.
Ralkov w milczeniu poprowadził ich ku bocznemu wejściu do budynku, na którym były przeróżne tabliczki jak np. Oddział Immunoterapii, Oddział Neonatalny, Oddział Gerontologii, Oddział Pulmonologii, Oddział Intensywnej Terapii ze szczeg. uwzgl. Nowotworowym, Oddział Zakaźny.
-Trochę róźnorodnie jak na jedno skrzydło i trzy piętra.- zauważył złośliwie Paul. Ralkov zaśmiał się z nonszalancją.
-Ależ mój drogi, chyba nie policzyłeś dobrze wszystkich pięter.- odpowiedział mu patrząc z dołu do góry na budynek. Zupełnie nie zrozumieli o co mu chodziło.
Kiedy weszli do środka Pantaenius kazał im pozostać przy wejściu a sam wziął ze sobą jedynie Liv. Podeszli w dwójkę do recepcji. Mimo że była kolejka Ralkov teatralnie wbił się na jej przód, rzucając tylko groźne spojrzenia na kilkoro ludzi za nimi. Internistka zdawała się tego nie widzieć i gdy przyszła ich kolej całkiem uprzejmie się do nich zwróciła:

-O co chodzi?- jeśli coś takiego można nazwać "uprzejmym".
-Odwiedziny do Evely Sotoke- Ralkov popchnął Liv przed siebie.
-Rodzina?- pielęgniarka przyjrzała jej się uważnie.
Liv kiwnęła głową.
-Siostra. Livender.

Starsza kobieta westchnęła i uruchomiła coś w komputerze. Zapytała jej jeszcze o przeliterowanie imienia a gdy widocznie nic nie znalazła, wychyliła się lekko do nich i spytała półszeptem:
-Oznaczyć jako nieoficjalna wizytacja?
Zaskoczyło ją to. Czyżby szpital miał mieć dostęp do dokumentów policyjnych? A może szukała jej drzewa genealogicznego?
Z podziękowaniem poprosiła o jak najskromniejsze wspominanie jej w papierach szpitalnych. Gdy skończyli przyszedł wrócili do poczekalni a po jakimś czasie do nich lekarz, który zaprowadził ich dwa piętra niżej. Z wyraźnie naburmuszoną miną Paul oparł się o ścianę i milczał, uważnie studiując konsolę sterującą windy.

* * *

Evely leżała na Oddziale Pulmonologicznym. Jej stan był ciężki i chociaż stabilny, nie było tak naprawdę pewnym na jak długo. Z tego co zrozumieli Evely musiała złapać jakąś zarazę, z której wyleczyli się wszyscy tu dawno temu a której niektórzy nadal byli nieaktywnymi nosicielami. Początkowo przyjęli to ze spokojem, ponieważ skoro leczono ją dawno temu to pomoc dla ich siostry powinna być kwestią czasu. Tak się jednak nie stało. Niestety i tutaj los postanowił ich nie oszczędzać. Okazało się bowiem, leczenie opierało się na inaktywowanej formie wirusa a w dalszych etapach choroby było ono niekorzystne.
-Co to niby znaczy "niekorzystne"?!- zirytowała się Liv, słysząc kolejną wymijającą odpowiedź od lekarza prowadzącego.
-Proszę się uspokoić.- starszy mężczyzna machinalnie wywrócił oczami.- Stan pani siostry został ustabilizowany ale nie oznacza to, że nie jest poważny. W jej obecnym jakakolwiek forma ingerencji w organizm może skończyć się zapaścią!- lekko podniósł głos co trochę ich wybudziło z transu i chociaż na trochę dali się przekonać, że robią tu co pomogą by pomóc Evely.
-A teraz nie jest przypadkiem w śpiączce?- wtrącił się Lear, rzucając wzrokiem na pokój Evely za szybą.
-Farmakologicznej. To dla jej dobra.
Zapadła chwila ciszy. Pattern nie uczestniczyła w tej dyskusji. Odkąd tylko znaleźli się przy sali z Evely wlepiła się beznamiętnie w szybę z trudem powstrzymując płacz i jęki. Lear stał obok niej, pozwalając jej się co jakiś czas wtulać w siebie. Paul i Liv stali troszkę dalej rozmawiając z dwójką lekarzy. Ralkov czekał z nimi, przechadzając się ostentacyjnie od ściany do ściany. Co jakiś czas chichotał, choć nikt z obecnych nie wiedział do końca z jakiego powodu.

-To znaczy, że możemy tylko czekać?- odezwała się po chwili Liv. Lekarza przytaknęli.
-Chwila moment- zaczął nagle Paul- Mówili państwo, że to  pozostałości epidemii. Dlaczego w takim razie nie odizolowaliście Evely od reszty pacjentów? Czemu jej pokój nie jest odpowiednio zabezpieczony?
-Ta zaraza została uznana za eradykowaną wiele lat temu. Nie zostało wśród nas wiele z pokolenia, które je pamięta...
-Nie za wygodne to trochę?- Lear podszedł do nich, pozostawiając przygnębioną Pattern przy szybie.- Uznać chorobę za wyeliminowaną mimo że są wśród nas nadal nosiciele?
Starsi mężczyźni wyraźnie się speszyli a Pantaenius kolejny raz zachichotał złośliwie.
-Mamy do tego odpowiednie proceduro, panie Sam. Proszę nie kwestionować ich dalej albo będziemy musieli odmówić zajęcia się pacjentką.- zagrozili dość oficjalnym tonem głosu.
-Nie ośmielicie się...- oburzyła się dumnie Liv jednak przerwali jej.

-Owszem, możemy!- jeden z nich podniósł głos. Wtedy drugi złapał go za ramię, uspokajając.
-Widzi pani, panno Liv, rezygnując z oficjalności wizyty, rezygnuje też pani z własnego autorytetu i przywilejów. W tym, a może i przedewszystkim, politycznych. Oficjalnie, Evely Sotoke to wyjątkowa pacjentka zarażona wirusem uznanym za inaktywowanego wśród ludzkiej populacji.
-A skoro i o tym mowa...- kontynuował pierwszy- Nie macie może pomysłu jak mogła się zarazić?
Cała trójka spojrzała na siebie zamyślona. Chrząknęli na Pattern ale i ona nie miała żadnego pomysłu.
-Pewnie do zarażenia dochodzi drogą kropelkową?- domyślił się Lear.
-Tak, ale nie to jest najważniejsze...- obydwoje mężczyźni wyraźnie spoważnieli, patrząc na siebie nawzajem.

-Coś nie tak?- spytała Liv. 
-Uhuhu, teraz będzie ciekawie!- zaśmiał się Ralkov przechodząc obok nich.
Zignorowali go, czekając na odpowiedź. 
-Cóż, nie chcemy na razie wywoływać niepotrzebnej paniki...
Zamilkł na chwilę w zamyśleniu.
-Chodzi o to, że jeśli waszej siostrze udało się złapać wyciszoną postać choroby i ją aktywować to znaczy, że szczepienie ochronne już nie działa.
-Te, którym poddano nas na granicy?- upewnił się Paul.
-Właśnie tak. Jeśli mimo to, państwa siostra zachorowała oznacza to, że wirus zmutował i stał się odporny na nasze dotychczasowe leczenie.
-I co to niby oznacza?- spytała zirytowana Liv.
-Droga pani, to znaczy, że może nam grozić jedna z największych epidemii ostatniej centurii.

* * *

Po około godzinie opuścili teren szpitala. Lekarze radzili by jeszcze nie wybudzać Evely a oni, nie znając się na jej przypadku, przystali na to. Obiecali też dyskrecję w temacie jej choroby, tak jak szpital miał zapewnić dyskrecję o pochodzeniu Liv i Evely. Zresztą obawa epidemii nie była jeszcze oficjalna, ponieważ najpierw musieli wszcząć szczegółowe śledztwo pozwalające określić przyczynę zachorowania Evely. Mogli więc tylko czekać, na wyniki kolejnych badań, kolejne denne przesłuchania czy też poprawę stanu Evely z dnia na dzień. Tak się jednak nie działo przez długi czas. Odwiedzali ją codziennie w szpitalu a ona nadal spała, lekarza nie chcieli im za wiele zdradzać a obecność Ralkova w ich życiu stała się niemal codziennością. Kilka razy Liv chciała mu dopiec pytając czy Flich nie ma dla niego lepszych sprawunków, ale te zbywał ją dość osobliwymi tekstami, odbiegającymi niemal w stu procentach od tematu. Gdy minął tydzień stan psychiczny Liv nie był najlepszy. Zresztą Pattern także. Z całej ich grupy to one najbardziej przeżywały chorobę Evely. Oprócz tego Liv nie mogła wybaczyć Ralkovowi fałszywy cynk dotyczący Anity ani nie mogła na nim wymusić by teraz powiedział jej prawdę. I na te prośby reagował cynicznie i enigmatycznie mówiąc "Jeszcze tego nie zauważyłaś?", "Może zadzwoń na informację i się spytaj!", albo "Myślałem, że zwycięzca Igrzysk ma trochę oleju w głowie!". Nie było to za bardzo motywujące, więc szybko o tym zapominała.

W tym całym zamieszaniu siedzieli głównie w hotelu, choć kilka razy Paul i Lear widząc ich przygnębienie zabierali je na miasto. Ku ich zaskoczeniu, wszędzie tam gdzie się pojawiali czekał już na nich Ralkov ze swoją obstawą. Do tamtej pory nie sądzili, że władza i wpływy jego i Flicha sięgają poza bazar, jednak widocznie mylili się. Tak więc stali się niejako paczką pięciu, gdzie duszą towarzystwa był, a raczej udawał/próbował nią być, sam Pantaenius, prowadząc głównie samotne acz głośne monologi. 

*  *  *

W poniedziałek rano Paul wstał z rana, jak zwykle ostatnimi czasu. Ubrał się i przyszedł do kuchni, chcąc przygotować śniadanie, jak to robił od jakiegoś czasu, na zmianę z Learem. I tym razem zrezygnował po kilku minutach patrzenia się na zawartość lodówki. Zadzwonił do recepcji zamawiając jedną z ofert śniadaniowych a sam jedynie postanowił zaparzyć kawę i herbatę pozostałym. Gdy woda zagotowała się pozostawił ją do kuchni a sam podszedł do okna w salonie. Obserwując poranną panoramę miasta rozmyślał jak długo będzie to trwać zanim spotkają się z Anitą. Sam był ciekaw czy Ralkov mówił im prawdę, ale jednego był pewny- że siostra Liv żyje. Mimo wielokrotnych wymijających odpowiedź, Pantaenius nigdy nie stwierdził, że Anita umarła ani nie wyczuł tego w jego tonie głosu. Aczkolwiek twierdzenie, iż ten zaskakująco energiczny człowiek wie, gdzie ona jest, było dla niego bardzo wątpliwe.

Przeczesał nerwowo swoje włosy. Cieszył się, że niedawno dali znać rodzicom gdzie się znajdują, bowiem do wtedy była to jeszcze prawda, iż wszystko jest w porządku. Teraz czułby się niezręcznie kłamiąc im prosto w oczy. 
W porannym słońcu zauważył swoje odbicie w lustrze. Przemęczonego życiem dwudziestokilkulatka, z podkrążonymi oczami, ostrym nosem czy też blizną na ramieniu, wystającą spod rękawa koszulki. Westchnął podciągając rękaw, obnażając niewyraźny już wizerunek kosogłosa. Minęło już tyle lat... Instynktownie spojrzał w kierunku pokoju Liv. Jakoś rzadko rozmawiali o Igrzyskach. Ciekawe czy i ona miewa koszmary jak on. Po chwili stwierdził jednak, że mało to możliwe skoro nie była żywa. Zagryzł wargi. Miał już jej tak nie nazywać odkąd wróciła jej pamięć. Czasem jednak miał takie wrażenie jakby Liv zatrzymała się w czasie i starała się sprowadzić do niego wszystkich dookoła. A przecież było to już niemożliwe. Każdy wybrał swoją drogę tak jak Anita, Pharadai, Parker lub ich ojciec. Ta jej głupia, dziecięca naiwność. Nie jechała do Anity z miłością, lecz z nadzieją. Z nadzieją, która nie miała szansy istnieć.

-Och, już wstałeś?- przywitała go wpół śpiąca Liv w piżamie. Odwrócił się do niej. Gdy po raz kolejny pogodzili się znowu mogli rozmawiać jak dawniej. A tego wszystkim brakowało.
-Cześć Liv- mimo to bardzo często chciał zacząć mówić do niej czule. Nie mógł tak po prostu przestać jej kochać. Nie mógł też sprawić by odwzajemniła jego uczucia. Mógł po prostu być dla niej tu i teraz. Tak musiało być.
-Jak się czujesz?- podeszła do niego, próbując poukładać rozczochrane włosy. Gdy stanęła obok zauważyła podwinięty rękaw koszuli.- Już dawno o tym zapomniałam...- złapała się za swoje ramię, na którym także był taki symbol.

Sam westchnął. Pogłaskał ją po policzku lecz tylko na chwilę, pesząc się swoim gestem. Liv zmarszczyła brwi z lekkim uśmiechem.
-Przepraszam, że cię nie kocham.- powiedziała cicho, patrząc mu prosto w oczy. Miała smutny ton głosu, jakby naprawdę mu coś zrobiła. I tak było. Ale ciągłe umartwianie się nad tym nie sprawi, że zapomną o tym lub będzie mniej bolało. Trzeba było to jedynie przetrwać i zaakceptować.
-Wiem, ale mam nadzieję, Liv.- odparł spokojnie patrząc na nią łagodnym wzrokiem. Miał tą głupią i ślepą wiarę, że coś się zmieni tak jak i Liv wierzyła, że wszystko wróci do tego jak było kiedyś. Oboje wierzyli w najmniej możliwe i najbardziej absurdalne rzeczy.

Tę krótką rozmowę widział i słyszał Lear, który wstał niedługo po swoim bracie, jednak słysząc jak ten zamawia śniadanie przez telefon zrezygnował z pomocy w kuchni. Gdy przebrał się i wrócił jego brat już rozmawiał z Liv i mimowolnie postanowił ich podsłuchać. Nie wiedział do końca czemu, ale bardzo zabolało go to, że jego brat nie potrafił sobie jej odpuścić. Tę dziwną sytuację przerwał dzwonek do drzwi. Paul ruszył do nich pierwszy, myśląc, że przyniesiono im zamówione jedzenie. Wielkie było jego zdziwienie gdy w progu ujrzał nikogo innego jak Pharadaia Lorenzti, byłego stylistę Liv.
-Pharadai?- niedowierzał Paul. Na dźwięk tego imienia Liv chwilowo zesztywniała, po czym uradowana podbiegła do drzwi.
-A więc już jesteś.- przywitała go z uśmiechem i przytuliła go. Zaprosili go do środka. W tym czasie Lear przyłączył się do nich i zabrał napoje z kuchni, częstując wszystkich herbatą (tylko Paul pił kawę). Pharadai wypił łyk jednak nie usiadł. Był zabiegany, lekko nadal dyszał a długie włosy miał całe w nieładzie. Gdy odstawił szklankę i chrząknął kilka razy odezwał się, zadziwiając ich wszystkich.
-Liv, właśnie spotkałem Anitę.- całkowicie przerażona Liv upuściła szklankę na podłogę. Paul i Lear również znieruchomieli jego słowami. Ale to nie był koniec niespodzianek.- Jest na wszystkich bilbordach w mieście.

środa, 17 lipca 2019

Rozdział XII ~ "Jeśli potrafisz zaryzykować"

Czasami w życiu potrzeba jakiejś niewielkiej zmiany, która zapoczątkuje serię kolejnych. Taka łańcuchowa reakcja stopniowo wprowadza zmiany, dzięki czemu niektórzy zdążą się do nich przyzwyczaić. Istnieją jednak osoby, które szczególnie nie aprobowały wszelkim nowościom a przodowała wśród nich Liv, stająca się kimś w rodzaju lidera ich niewielkiej kampanii. Gdy dotarła w końcu do aresztu miała ponury nastrój, ponieważ cały czas musiała być poważna, okazywać skruchę za zachowanie swoich "podwładnych" a w domniemanej konsekwencji powinna dać im jakaś długą reprymendę za ich zachowanie. Jednak gdy tylko zobaczyła w korytarzu całą trójkę ulżyło jej. Wyglądali na zadowolonych, jakby wspólną karę wykorzystali by wyjaśnić wszystko między sobą. I choć nie miała okazji być przy tej rozmowie, tak własnie było. Pattern, Lear i Paul byli w doskonałych nastrojach. Cóż, do czasu gdy Liv głupio nie palnęła gdy tylko wyszli na zewnątrz "Jak było?", co wywołało niekomfortową ciszę ponieważ pytanie się kogoś jak było w areszcie nie jest nigdy dobrym pomysłem, zwłaszcza gdy trafia się tam z tak trywialnych powodów jak to było w ich przypadkach.

Zresztą bardziej niepokojące pytanie miało nadejść, a przyszło ono do nich gdy czekając na nadziemny autobus nie mogli dodzwonić się do Evely. Z powodu całego zamieszania rodzeństwem zapomniała o Evely, o której przypomniała jej dopiero Pattern. Na przystanku postanowili do niej zadzwonić jednak nie odbierała. Wtedy też Pattern przypomniała sobie, że każda ich Synlarca miała opcję lokalizacji a takową obie z Evely uruchomiły przed wejściem na bazar. Gdy tylko zalogowała się do systemu z łatwością odnalazła aktualne logowanie Evely. Ze zdziwieniem wrócili do Ceasar's Bassara, a droga ta była długa i nużąca.
Gdy dotarli przed wejście Liv kazała jeszcze kilka razy sprawdzać lokalizacje siostry, nie wierząc, że przez tą godzinę nie wyniosła się już stąd. Jednak naprawdę tak było. Mało tego, Pattern zauważyła coś jeszcze, coś z czym nie wolała się od razu ujawniać- Evely nie zmieniła nawet miejsca pobytu- wciąż siedząc w tym samym sklepie. Dobrze wiedziała, że w przypadku jej siostry jest niemożliwym usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż kwadrans, dlatego z niepokojem szła razem z rodzeństwem przez stoiska.

* * *

Dwadzieścia minut później znaleźli się na miejscu. Byliby szybciej ale ponieważ po drodze musieli minąć dobrze znane Pattern stoisko z mecha pająkami, obeszli drogę dookoła, wydłużając ją o prawie 10 minut. Dodatkowym opóźnieniem było przemieszczanie się między jeszcze większym tłumem ludzi niż wcześniej. Dlatego, gdy dotarli do Jadeitowego Smoczątka "sfrustrowani" byłoby bardzo łagodnym określeniem ich samopoczucia.

Na pierwszy rzut oka na pagodę Pattern wystraszyła się, że to ta sama restauracja w której się rozdzieliła z Evely. Jednak gdy tylko weszli do środka przekonała się, że tak nie jest. W środku było dość przestronnie, podłoga była wyłożona jasnymi panelami a przy ścianach rozstawione były maty na których siedzieli przeróżni ludzie. Na środku było pusto a sufit był udekorowany lewitującymi lampionami a także kwiatami lotosu. Zrozumieli, że przybyli na jakieś przedstawienie, bowiem ludzie bardzo szybko ucichli i wypatrywali czegoś na środku sali. A oprócz tego po tej krótkiej chwili, ktoś do nich podszedł pytając o bilety. Odeszli z nim na bok tłumacząc czemu tu przyszli. Młody mężczyzna zamyślił się, po czym kazał im zaczekać a sam gdzieś poszedł korytarzem okalającym scenę.
-Mam złe przeczucia... - odezwała się cicho Liv. Wszyscy spojrzeli smutno na nią.
-Przepraszam Liv, to moja wina. Nie powinnam była jej zostawiać.- wyznała ze skruchą Pattern.
-Twoje przeprosiny nic nie zmienią.- powiedziała spokojnie Liv. Nie była na nią zła ale tak to zabrzmiało i niemal od razu Lear z Paulem obdarzyli ją oburzonym wzrokiem.

Po kilku minutach bileter wrócił niosąc w ręku niewielką, migoczącą Synlarcę. Oddał im ją, tłumacząc, że znaleźli ją niedawno w okolicy i nie wiedzieli do kogo mogła należeć jednak zachowali ją, nie chcąc by ktoś ją ukradł i sprzedał jako trefny towar. Pattern nie do końca w to uwierzyła, ponieważ jeśli tak było równie łatwo mogliby się skontaktować przez urządzenie z ostatnim kontaktem, którym w tym przypadku byłaby ona sama, a takowego sygnału nie dostała. Jednak milczała chcąc jak najszybciej opuścić ten mały teatrzyk. Na środku właśnie występowała przepiękna gejsza a ona miała za złe, że cała trójka ukradkiem podziwiała jej występ zamiast skupić się na szukaniu Evely.

* * *

Gdy wyszli znowu na uliczki tłum trochę się zmniejszył. Wyglądało na to, że godziny szczytu minęły im szybciej niż przypuszczali. Nie czekając co zrobić Pattern zaczęła chodzić po sąsiednich stoiskach i pytać o siostrę. Po chwili dołączyli do niej pozostali. Nikt jednak nie kojarzył jej, tłumacząc się głównie ogromną ilością przechodniów i zajmowaniem się własnymi sprawami. Dopiero piąty z nich zaproponował im, by spytali się strażników bazaru- Flisów. Po otrzymaniu instrukcji, gdzie takowych najbliżej znaleźć udali się na poszukiwania.

* * *


Dokładnie pięciu Flisów, ubranych w ciemnobrązowe płaszcze i czarne gogle na swoich czołach, prowadziło ich wzdłuż głównej ulicy trzeciego piętra bazaru. W ciszy i ze spokojem wysłuchali ich prośby, po czym lakonicznie rzucili by za nimi podążyli. Nikomu z całej ich kampanii nie spodobało się to, jak na przykład Learowi, który mógłby przysiąc, że grupa ta obserwowała ich od początku, gdy zaczęli szukać Evely. Liv z kolei nigdy nie lubiła obcych, Paul był zły, że nie mogą skupić się na celu ich wyjazdu i życie znowu im kładzie kłody pod nogi. A Pattern po prostu była już za bardzo zmartwiona by cieszyć się z jakiegokolwiek postępu w poszukiwaniach.

Kilka chwil później weszli do wysokiego budynku, na którym widniała tablica z napisem "Dom Flicha". Był to kilkupiętrowy budynek, dość zaniedbany na zewnątrz a także i w środku. Dopiero gdy weszli w któreś jego skrzydło okazał się być bardziej zadbanym niż można było sądzić. Gdy w końcu poczuli zmęczenie w nogach zostawiono ich w salonie z dwoma strażnikami. Pozostali bardzo szybko ulotnili się dając im chwilę na rozmowę. Nie trwała ona jednak długo, ponieważ po chwili otworzyły się środkowe drzwi na oścież. Prowadziły do położonego troszkę niżej pomieszczenia z którego dobiegała dość osobliwa, głośna muzyka. Rzucili na siebie porozumiewawcze spojrzenia oczekując jakiejś komendy od obecnych z nimi Flisów. Jednak żaden z pilnujących ich mężczyzn nie odezwał się, dlatego po dłuższej chwili, powoli i ostrożnie sami weszli do środka.

Już na progu poczuli dziwny i specyficzny zapach a muzyka wydawała się im bardziej intensywna niż była. W dużym i prawie pustym pomieszczeniu stało niewiele mebli a na środku postawiona była fontanna z której leciała niepokojąca, czerwona woda. Przy wielkich oknach zasłoniętymi ciemnymi kotarami postawione było kilka szerokich monitorów, z których większość przestawiała przeróżne zakątki bazaru. Cała czwórka miała dziwne przeczucie, że tego akurat wolałaby nie widzieć. Liv zaczęła  coś mamrotać, że powinni bezpośrednio zgłosić zaginięcie Evely tutejszej policji. Lear i Paul w milczeniu słuchali jej umartwiania się nad sobą ("Wiedziałam, że jest jeszcze za wcześnie.", "Po co ja ją tutaj brałam?", "Czemu wszystkie moje pomysły są gorsze od poprzednich?") a Pattern z kolei  otworzyła mapę bazaru ze swojej Synlarci szukając ich obecnej lokalizacji. I wtedy zauważyła coś bardzo niepokojącego.
-Ej, ludzie...- zagadnęła do rodzeństwa.- Słuchajcie!- powtórzyła głośniej, gdy początkowo zignorowali ją. Poskutkowało to, ponieważ niemal od razu zwracają wzrok w jej stronę.- Nie jesteśmy już na bazarze.

-Co takiego?- Paul podszedł do niej bliżej. Pattern pokazała mu mapę bazaru. Po chwili dołączył do nich Lear.
-Może tego miejsca nie ma po prostu na mapie?
Jego siostra westchnęła.
-Kiedy w końcu ktoś do nas przyjdzie? Czy my w ogóle czekamy na kogoś? - rozejrzała się dookoła, nieudolnie doszukując się kamer w pomieszczeniu. Zdenerwowana podeszła do okien, chcąc przez nie wyjrzeć. Jednak gdy do nich podeszła jej uwagę przykuły monitory.- Myślicie, że moglibyśmy... przejrzeć nagrania sprzed godziny? Wiecie, może coś z Evely by się trafiło...

Gdy sięga do ekranu lecąca dotąd muzyka ustaje. Cała czwórka momentalnie znieruchomiała, oczekując najgorszego. I wtedy właśnie ono nadeszło.

* * *

Wysoki i smukły mężczyznaw średnim wieku, odziany w kilka warstw ciemnych ubrań niemal błyskawicznie zjawia się w pomieszczeniu. Miał długie brązowe włosy, upięte w luźny kucyk, lekki zarost i wąsy a także dziwnie podkreślone na czarno obwódki wokół oczu. Tyle zdążyli mu się przyjrzeć, bowiem nie pozwolił im na to, praktycznie od razu ruszając do nim wściekłym krokiem. Bardzo szybko wyjął broń zza pasa i celując do nich wygłaszał im swój monolog.
-Trzeba mieć prawdziwy tupet by ukraść mojego własnego archona, zdemolować dziesiątki stoisk a do tego rozsiewać mi zarazę, eradykowaną prawie dwa wieki temu!- ze ściśniętą szczęką zatrzymał się przy Pattern chcąc wycelować prosto w jej czoło ale wtedy zasłonił ją Lear i Paul. Idący za mężczyzną Flisowie wycelowali w całą ich kampanię.- I kto by pomyślał, że taki burdel zrobi mi córka Dreinsona!

Nikt z nich się nie odzywał. Od tak dawna nikt im nie groził. Chłopcom tylko na arenie a Liv dość regularnie Parker. Ale tej już nie było z nimi od dawna. Zapomnieli już dawno o strachu choć ten nigdy ich nie pozostawił.

-Doprawdy!- mężczyzna niemal pisnął. Z jego dziwną szeroką gestykulacją i przesadnym artykułowaniem słów coraz bardziej mieli wrażenie, że bardziej to przedstawienie niż przesłuchanie. Lub cokolwiek innego to miało być. Nagle złapał Leara za kołnierz i uderzył go metalową kaburą. Zadrapał mu tym policzek i rozciął lewe skrzydło nosa. Pattern krzyknęła na niego chcąc go zwyzywać ale krwawiący Lear powstrzymał ją gestem ręki.- Powinienem sam się wami wtedy zająć a nie wzywać te niedojdy z naprzeciw. Gdyby tylko nie wiązała mnie ta pieprzona umowa...- zamyślił się na chwile i puścił Leara. W tym czasie Paul nachylił się do brata, który zaczął robić sobie prowizoryczny opatrunek.

-Dobrze wiem, że tylko ty jesteś jego córką.- zwrócił się nagle do Liv i zaczął do niej podchodzić. Paul zesztywniał gdy to zobaczył, jednak gdy chce do nich podejść celujący do nich mężczyzny zatrzymują go.- Ach, co to by było gdyby dowiedział się, że coś ci się stało...- schował broń za pas i wyciągnął ku niej rękę. Wtedy zauważyła, że na końcach palców ma pozakładane metalowe pazury na których poruszały się drobne i niewielkie ostrza. Przyłożył je do jej policzka robiąc na nim niewielkie nacięcia. Zniosła to w milczeniu nie odrywając od niego wzroku. Patrzyła na niego z wyższością i żałością. Gdy to spostrzegł cofnął rękę z uśmiechem.- Nawet nie wiesz Livender, ilu z was jest tutaj prześladowanych.- uśmiechnął się złośliwie. Odwróciła wzrok, próbując nie interpretować jego słów. Na próżno.- Hej, no dalej, odezwijcie się! Chyba chcecie odnaleźć swoją małą przyjaciółkę?
Nikt jednak nie odezwał się. Lear przykładał sobie skrawek koszulki do twarzy, Evely trzymała wystraszona za rękę Paula a Liv po prostu czekała. To przecież nie mogło tak się skończyć. Na policzku powoli zasychała jej krew z płytkich ran zadanych chwilę wcześniej przez tajemniczego mężczyznę. Liv od początku jego pojawienia się uważnie go obserwuje, próbując rozpoznać w nim tego kim nie był. I nagle odezwała się głośno.

-Nie jesteś Flichem, więc czemu przejmujesz jego obowiązki?- marszczy w zamyśleniu brwi. Ciemnowłosy jegomość nieruchomieje na chwilę a na jego twarzy jawi się szeroki uśmiech. Rozpostarł szeroko ręce i teatralnie ukłonił się przed nimi.
-Pantaenius Ralkov, do waszych usług.- powiedział spokojnym głosem. Cała czwórka wymieniła ze sobą zdumione spojrzenia. Zmieszani nie wiedzieli co powiedzieć, oprócz Liv, która nagle zaczęła coraz pewniej czuć się w roli lidera ich drużyny:
-Flich myśli, że sobie sama nie poradzę?- podchodzi do niego pewnym krokiem.
Ralkov z błogim uśmiechem wzrusza ramionami.
-Nie ukrywał swoje obawy związane z twoją wizytą... I cóż, chyba się nie mylił, mam rację?- spojrzał na rodzeństwo Sam.- Poza tym zdążyliście się już zgubić...
Zabolała ją ta uwaga. I tak wystarczająco siebie obwiniała za zniknięcie Evely.
-Dobra, mów co chcesz i pozwól nam ją znaleźć.- Liv skrzyżowała ręce na piersi.

Pantaenius wyraźnie cieszył się całą sytuacją a krzywdę jaką im wyrządził nieco wcześniej wcale go nie przejmowała. Przeciwnie, co rusz z niemała ciekawością przyglądał się im, jakby chciał zapamiętać rany jakie im zadał. Niektórzy z nich mieli wrażenie, że patrzy na nich z podziwem, jakby uczynił ich teraz bardziej wartościowymi niż przedtem.
-Nie martw się, Sotoke. Moje usługi są dla was bezcenne.- westchnął przeczesując swoje włosy.- Zaprowadzę was do twojej siostry, Liv całkowicie za darmo. Będzie to dla mnie przyjemność.- machał rękami w te i we wte jakby nie mogąc się zdecydować czym się zająć. Niepewni wszystkiego chcieli zalać go setką pytań dotyczących tej specyficznej oferty gdy nagle Ralkov dodał coś jeszcze, coś co zupełni ich wytrąciło z resztek równowagi jakie mieli:- A jeśli i tego sobie zażyczycie, poprowadzę was ku tej, dla której tu przyjechaliście.

wtorek, 23 kwietnia 2019

Rozdział XI ~
"Jeśli nie udajesz mędrca ani też świętego"

Gdy Lear skończył rozmowę z Pattern nie czekał długo aż kolejna przypadkowa osoba go zaczepi. Tym razem była to egzotyczna tancerka, na którą się natknął niemal na początku bazaru. Nie poznał jej od razu, chociaż bez hologramów i dźwięcznych bransolet nadal wyróżniała się urodą i wdziękiem. Nawet idąc szła płynnym i delikatnym krokiem.
Miała na sobie czarne odzienie z szerokim kapturem na głowie, z którego falowały jej długie ciemne włosy. Stopy miała bose, owinięte jedynie jakimś materiałem a spodnie miały nierówne nogawki, z których jeden kończył się przed kolanem w drugi na łydce. Z bliska wydawała mu się jeszcze piękniejsza ale to nie przez jej nietypową urodę patrzył się zadziwiony. Był bowiem pewien, że przeszedł całkiem spory kawałek od tamtego niewielkiego placu na którym tańczyła a ponadto przeniósł się co najmniej dwa piętra wyżej. Spytał ją o to a ona roześmiała się, mówiąc, że widocznie stracił rachubę czasu, ponieważ od tamtego momentu minęły dwie godziny i skończyła swoją pracę. Dodała też tajemniczo, że go szukała i kazała mu za sobą podążyć. Tak jednak nie zrobił.

-Hej, spokojnie, nie zamierzamy ciebie okraść.- uśmiechnęła się swoim delikatnie niskim głosem. Zauroczyła go i było to widać. Nie mógł jednak porzucić swoich obowiązków. Obiecał Liv, że je obie przypilnuje i to było jego priorytetem.
-Nie o to chodzi, ty...- urwał czekając na jej imię. Westchnęła z przekąsem pod nosem.
-Marietta.- przedstawiła się.
-...Marietto.- dokończył.- Muszę czekać na kogoś.
-Och, rozumiem.- wyraźnie posmutniała, krzyżując ręce na piersi.- Zgubiłeś się?
-Można tak powiedzieć...
-Pewnie nie chcesz też pomocy, co?
-Myślę, że dam sobie radę.- próbował uprzejmnie ją wyprosić, chociaż nie przeszkadzała mu jej obecność. Odnosił jednak wrażenie, że ani Liv ani Pattern nie spodobało by się przyłapanie go w towarzystwie takiej dziewczyny.

-To może dasz się chociaż zaprosić na odzyskanie Synlarci?- rzuciła nagle tajemniczo. Spojrzał na nią zaskoczony.- Och, nie patrz się tak na mnie. Ten tekst zadziała na większość turystów. - zaśmiała się donośnie i mimo panującego wokół pogłosu i hałasu słyszał go głośno i wyraźnie. - Ale akurat wiem, kto ma twoją. To co, mamy umowę?

Nie odpowiedział od razu. Jeszcze kwadrans temu grupa innych osób oferowała mu coś podobnego ale po konsultacji z Pattern ominął ich ogromnym łukiem. Wydawało mu się, że jego siostra doskonale wiedziała o czym mówi, i zgodził się nie przyjmować od nich pomocy. Jednak Marietta nie wydawała się być nieprzychylna. Wiedział jednak, że ocenia ją przez swój pryzmat zauroczenia jej osobą i próbował wymusić na sobie inny osąd jej osoby ale każda część jego umysłu nakazywała mu jej zaufać. Gdy tak stał w miejscu i głowił się nad odpowiedzią Marietta wyprzedziła go ponownie:
-Nie przyjmiesz pomocy od sąsiadów?

* * *

-Naprawdę jesteście z Ameryki?- Lear nie dowierzał własnym uszom. Historia opowiedziana przez Mariettę a także Lexa i Jerresa, dwóch mężczyzn którzy przygrywali jej w trakcie występu, oraz reszcie ich rodziny, która prowadziła niewielki sklepik z wyrobami artystycznymi w jednej z dalszych dzielnic bazaru. Lear poznał tak prawie 10 osób między innymi panią Minę, babcię Marietty, Gienę i Opacho, bliźniacze kuzynostwo dziewczyny a także pana Joseppono, jej ojca.
-Tak właśnie jest.- Marietta nie mogła przestać się uśmiechać. Siedziała przy stole razem z Learem i jej ojcem podczas gdy babcia krzątała się po domu, dzieci biegały dookoła a kuzyn i wuj siedzieli trochę dalej przy starym telewizorze.- Dlaczego tak ciężko ci w to uwierzyć?

-A to nie oczywiste? Co tu robicie i jak się dostaliście? I dlaczego?
-To przez ten dawny kataklizm...- zaczęła ale przerwała jej babcia.
-Gdy pierwszy raz podniosły się wody wiedzieliśmy, że to tylko początek. Rząd próbował to zataić i uspokoić ludzi ale to była tylko kwestia czasu nim cała Ameryka Południowa i Latium zostanie zalane. Nim dotarło to do ludzi, większość z nich zginęła pod wodą... Na szczęście nasza rodzina przeczuła, że grozi nam niebezpieczeństwo i jak najszybciej sprzedali wszystko co mieli by tu się dostać. Długo nam zajęło odnalezienie swojego miejsca na Nowym Kontynencie ale udało nam się i trwamy tu tak już kilka pokoleń...
-Mamo, proszę usiądź.. - poprosił ojciec Marietty. W trakcie swojego opowiadania Mina chodziła od blatu do blatu sprzątając lub poprawiając wszystko co możliwe.
-No ale dlaczego dotarliście aż do Europy? Nie było wam bliżej do...
-Do czego, Learze?- przerwał mu pan Joseppono.- Do Was?- zapadła chwila ciszy. Lex i Jerres z salony to zauważyli i spojrzeli w ich kierunku nie rozumiejąc co się dzieje.- Panem od początku swojego istnienia zamknęło swoje granice dla wszystkich. Nigdy nie przyjęliście żadnych uchodźców. Nikt nie wiedział co się u was dzieje. I jak widzę z wzajemnością.- wypomniał mu jego niewiedzę.

Opuścił głowę nie wiedząc co powiedzieć. Marietta chrząknęła na ojca karząc go wzrokiem za popsucie atmosfery. Wtedy do kuchni przyszedł Opacho, szukając jakiejś przekąski.
-Och, jesteś w końcu, Opacho.- odezwała się młoda dziewczyna.- Lear, to mój kuzyn...- urwała szukając odpowiedniego słowa- "pożyczył" twoją synlarcę.- zaakcentowała czasownik.- I bardzo ciebie przeprasza, prawda, Opacho?
Mały chłopiec mruknął coś pod nosem w stylu "wcale nie" ale i tak mu oddał urządzenie. Dodał też coś w stylu "i tak nie potrzebuję zepsutego modelu" i odszedł, pozostawiając Leara w dezorientacji. I choć myślał, że w końcu odzyska Synlarcę i będzie mógł poszukać sióstr, los zaproponował mu coś znacznie bardziej przekornego.

* * *


Pattern po prostu nie mogła ominąć ot tak sikhopodobnego jegomościa zachęcającego przypadkowych ludzi do skorzystanie z arachnobowego taxi. Podeszła do niego pytając o ceny i szybkość a ten po prostu zaproponował jej jazdę próbną. Podał jej stawki ale powiedział, że zadowolenie klientów jest najważniejsze i że dopiero po faktycznej podwózce będzie mogła zapłacić. Trochę było to podejrzane ponieważ nigdzie nie widziała w okolicy rzeczonej maszyny. Jakby odczytując jej zwątpienie zaprosił ją za siebie, gdzie za skromnym straganem znajdował się stary wysoki budynek przypominający opustoszałą fabrykę. W rzeczywistości był to hangar w którym znajdywało się kilka mecha-pająków, różniących się wyglądem ale przede wszystkim wysokością. Było też kilkanaście pustych miejsc oznaczających, że wiele z nich jest w tracie. Zaskoczyło ją to, ponieważ nie zauważyła ani jednego gdy chodziła z Evely po bazarze. Wyjaśnił jej, że ich maszyny są zbudowane tak by wręcz niepostrzeżenie przechodziły między ludźmi. Mają wbudowane czujniki by jak najbardziej precyzyjnie stawiać swoje odnóża, nawet w przypadku nieregularnych ruchów np. gonitwy za złodziejami. Nie dowierzała mu, dlatego nabrała jeszcze większej ochoty by samej to wypróbować. Wybrała standardowy model by zejść piętro w dół, jednak poleciła mu obrać dłuższą drogę by mogła się nią nacieszyć. Mężczyzna ochoczo na to przystąpił i już po kilku chwilach wyruszyli z garażu między tłumy.

* * *

Gdy Opacho oddał Synlarcę Learowi ojciec i babka Marietty jakby na znak opuścili z wnukiem kuchnię, zostawiając dziewczynę sam na sam z nim. Zdziwiło go to i zaniepokoiło ale to dopiero Marietta naprawdę go zaskoczyła. Zażądała zapłaty za nią.
Było to tak, że choć Opacho oddał ją Learowi, to zrobił to przez swoją kuzynkę. Dlatego jej żądanie było na tyle poważne, ponieważ chłopak nie miał jej w swoich rękach. Gdy Zignorował żart i wyciągnął rękę po swoją własność Marietta powtórzyła swoją prośbę.
-To zdecydowanie za dużo.- zauważył Lear jak bardzo zawyżyła jej cenę.
-Może, ale na pewno taniej niż nowa.
Westchnął z zażenowanym uśmiechem. Tak się dać omamić! A już myślał, że znalazł sobie przyjaciółkę w Nowym Świecie. Spytał ją kilka razy czy to na poważnie a ona coraz bardziej irytowała się. A zdenerwowana była jeszcze ładniejsza, musiał przyznać. Zaczął rozglądać się po ich mieszkaniu zastanawiając się ile rzeczy tam zgromadzonych mogło być tak samo skradzionych lub kupionych za takie wyzyskane pieniądze. I wtedy zauważył godzinę. Trochę już mu zeszło z nimi i powinien się pośpieszyć nim znowu zgubi Pattern. Pospiesznie  wyjął z kieszeni portfel i zaczął wyjmować z niego pieniądze. Widząc kolejny prosty sukces Marietta położyła na stole Synlarcę i zacząła coś mówić w obcym mu języku do rodziny. Była na tyle głośna i podniecona, że domyślił się, że to z powodu prawdziwych pieniędzy a nie punktów nabijanych na konta. Gdy odwróciła się zachęcając by do nich przyszli Lear wyczuł sposobność. Błyskawicznie chwycił translator i po prostu wybiegł z ich domu na ulicę bazaru. Marietta nie ruszyła za nim od razu. Uśmiechnęła się zszokowana szeroko, zastanawiając się czy od początku sam planował ją oszukać. Gdy rusza zdenerwowana za nim towarzyszy jej pół rodziny a nawet kilku sąsiadów.

* * *

-A tam jest sklep "Wszystko za szylinga". To taki żart, bo już nie mamy monet.- sikh pokazywał Pattern kolejne atrakcje, gdy spokojnie sunęli trzy metry nad bazarem. Pod nimi ludzie faktycznie zdawali się nie zwracać na nich uwagi. Zarówno sklepikarze jak i turyści byli zajęci swoimi sprawami by spojrzeć w górę na trzymetrowego pająka chodzącego między nimi. Pattern nie omieszkała uruchomić swojego telefonu i nagrywać całą relację. Gdy na początku wycieczki Basil, bo tak nazywał się jej przewodnik, zobaczył jej telefon zaproponował jej możliwość zapłaty za przejazd właśnie nim. Dziewczyna tylko go wyśmiała, mówiąc, że dobrze wie ile tu jest wart taki model. Starszy mężczyzna roześmiał się w żartach proponując jej spółkę. Skomplementował też jej smykałkę do interesów i znajomość wartości przedmiotów. Tak, Basil był dobrym człowiekiem, można by rzec, że jednym z najbardziej uczciwych sprzedawców na bazarze. Naprawdę nie zasłużył na to, by po kilkudziestu przebytych z nią metrach podróży zrzuciła go z pająka i pognała za swoim bratem, który minął ją gdy uciekał przed jakimiś latynosami.

* * *

Francio Lannert niezmiernie posmutniał gdy Liv przyznała, że sama nie wie co dzieje się z jej rektorką. Przekazała mu jedynie znane ze słyszenia plotki ale nie miała żadnej pewnej informacji, odkąd kobieta zrezygnowała z pełnienia funkcji Komendanta Głównego Panem. Francio nie męczył jej tym tematem, dobrze wiedział, że jeszcze chwila i Liv w końcu wybuchnie narzekając na tutejszy system biurokracji. Zauważył też widoczną niechęć do kobiety, o której wszyscy wiedzieli, że dobrze zna się z Liv. Było to więc o wiele bardziej intrygujące i choć nie był pewien czy mówi mu prawdę udał, że był to przypadkowy temat i nie przejął się brakiem konkretnej odpowiedzi. Dlatego gdy wrócili jego koledzy z góry i dali mu jakieś papiery, podpisał jej i wyjął z nich jakiś kwitek który jej wręczył.
-No nie!- podniosło głos. Kilkoro policjantów na komisariacie spojrzało w ich stronę.- To ma być bon wymienny?!- domyśliła się. Faktycznie, na papierze widniało nazwisko zarówno jej jak i Paula oraz pozwolenie na zwolnienie z tymczasowego aresztu. Lannert zmieszał się nie wiedząc co powiedzieć. To niebyła najgorsza informacja. Wtedy podszedł do nich młody policjant, który wcześniej kręcił się wokół nich, ten sam który zaoferował jej taboret do siedzenia.
-Francio, skoro już skończyliście, może zaprowadzę naszego gościa do aresztu?

Francio przystał z ulgą na tę propozycję i odprowadził ich do wyjścia z dziękczynnym wzrokiem. Upiekło mu się by nie wysłuchiwać oburzenia dziewczyny, że areszt znajduje się w całkiem innej dzielnicy i musi prawie godzinę jechać przez miasto by go znaleźć. Gdy szli korytarzem Liv podziękowała mu za jego sympatyzowanie z nią gdy Lannert ją męczył rozmową a także za krzesło, które uratowało ją od skonania przed biurkiem starszego policjanta. Popytała też i o niego. Dowiedziała się, że nazywa się Aivel Hresthford, ma 32 lata i od 5 lat stacjonuje w Komendzie Głównej. Opowiedział jej pokrótce jaka to nudna robota, bowiem mają tyle pracujących pododdziałów w stolicy, że im zostaje już tylko papierkowe formalności. Na pytanie Liv skąd tyle posterunków w jednym mieście dał jej wymijającą odpowiedź, troszkę sugerującą, że przestępczość w niektórych rejonach nie jest na takim poziomie jak dawniej. Gdy zaciekawiło ją to zdążyli dojść do drzwi głównych, gdzie zatrzymał się pytając czy ma się zwolnić z pracy i zaprowadzić ją do budynku aresztu. Nie zdążyła nic odpowiedzieć bo właśnie wtedy weszło kilkoro rosłych policjantów z zadowoleniem opowiadających sobie o dzisiejszej akcji. Gdy oddalili się już miała mówić, że sama tam trafi z mapami zrozumiała podmioty rozmowy tamtych policjantów.
-Biedny Basilek, taka małolata a już chciała ukraść mu pojazd!
-Tak to już jest jak bierzesz w trasę Panemczyka...
-Hahaha, a nawet dwóch! Chociaż przyznaję, trochę głupio było mi aresztować kalekę... Swoją drogą, ciekawe co się stało z jej nogą co... Myślisz, że to jedna z tych zwycięzców ich Igrzysk?

Z otwartą szeroko buzią Liv poprosiła Aivela by zapytał czy ludzie o których mówiła trójka policjantów to nie przypadkiem Lear i Pattern Sam. Kilka minut później Liv wściekła bardziej niż wcześniej wróciła do Francio prosząc o dokumenty uprawniające do wyjścia także i rodzeństwo Paula. Lannert nie miał tak dobrego humoru jak jego koledzy. Widocznie starszy był mniej tolerancyjny. Z trudem powstrzymał się od głośnych uwag na temat zachowania całego rodzeństwa Sam. Tym razem poszło im o wiele szybciej, bo wszelkie dane o Liv wystarczyło tylko powielić. Tego dnia Liv musiała całą trójkę odbierać z aresztu. Na jej nieszczęście wybiło to z jej głowy Evely, która w końcu straciła przytomność gdzieś w odmętach Ceasar's Bassara.

niedziela, 31 marca 2019

Rozdział X ~
"Kiedy krętacze czynią z niej zasadzkę, by oszukać naiwnych"

-Livender Sotoke, lat 24, kraj pochodzenia Panem?
Liv po raz kolejny ze znużeniem słuchała pytań dyżurnego policjanta, który przyjął ją na tutejszym komisariacie. Sala wejściowa była nowocześnie wyposażona od sprzętu pracowników po wykończenia wnętrz jak ściany czy oświetlenie. Jednak dysponowana przez nich technologia wciąż wydawała się być mniej rozwinięta niż w jej kraju.
Na przykład Francio Lannert, mężczyzna przeprowadzający z nią wywiad posługiwał się dotykowym komputerem, podczas gdy Liv dawno temu widziała podobne urządzenia sterowane głosem lub ruchem gałek ocznych.
-Tak, wszystko się zgadza.

-Hm...- mruknął starszy mężczyzna patrząc zamyślony w ekran płaskiego monitora przed sobą.- Dane dostarczone przez wasze Ministerstwo Nadzoru Społecznego mówi, że urodziłaś się 82 roku. Co to znaczy?
-Och, no tak...- dziewczyna próbowała ukryć swoje podenerwowanie całą sytuacją. Trzymał ją tak już prawie kwadrans i wcale nie wyglądało na to by miało to się w jakimkolwiek momencie kończyć. W czasie jego przeglądania danych, mruczenia pod nosem i od czasu do czasu stawiania pytań potwierdzających zebrane informacje zdążyła kilkukrotnie rozejrzeć się dookoła. Miała nawet wrażenie, że mogłaby do niektórych zwracać się po imieniu. Jeden policjant tyle razy koło nich przechodził witając się z Franciem, że zaczął i do niej się zwracać z uśmiechem. Gdyby tylko chciała mogłaby przyjrzeć się jego odznace i zacząć prowadzić z nim półrozmówki po imieniu.- To numeracja kolejnych Głodowych Igrzysk. Rok kalendarzowy wyznaczał numer Igrzysk. Chyba wiadomo tu o nich, prawda?- po raz pierwszy zwróciła się patrząc wprost na niego. Naprawdę ją to ciekawiło.

-Oczywiście, dostaliśmy stosowne informacje od waszego rządu.- otworzył przed sobą formularz prośby o zwolnienie z aresztu.- A więc urodziła się pani 82 roku Igrzysk, tak?
Nie odpowiedziała od razu. To były 82 Igrzyska ale między nimi istniała kilkudziesięcioletnia przerwa czasowa w trakcie której dwukrotnie obalano rząd i dokonywano przewrotów. Ugryzła się w język by nie wypaplać tego co widocznie utajono przed Nowym Światem. Nie chciała narazić się na kolejne pytania i wywiady. Zbliżało się południe a ona utknęła na wypełnianiu formularza zwolnień. Skinęła potwierdzająco głową, licząc że Lannert wkrótce zakończy swoje skromne przesłuchanie. Tak się jednak nie stało. 

Na początku zaczął ją pytać o Sama a Liv w końcu uwierzyła, że zaraz to się skończy. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć choć na jedno pytania Francio zatrzymał się uparcie wpatrując się w coś na ekranie. Pomruczał coś znowu pod swoim nosem, pootwierał kilka innych okien informacyjnych aż w końcu spytał ją wprost czy to nie ona jest córką prezydenta Panem. Liv rozejrzała się, bojąc się szybkości rozchodzenia informacji. Nikt jednak nie przejmował się ich rozmową. Wszyscy mieli swoje obowiązki. Oprócz tego jednego policjanta, który jakby usilnie próbował tylko znaleźć wymówki by móc kolejny raz przejść obok Lannerta i Sotoke.
-Córka byłego prezydenta- poprawiła policjanta.
-Hm, jeszcze nie.- poprawił na przekór ją. Uśmiechnęła się nieznaczenie. Przynajmniej o aktualnej sytuacji w kraju mieli informacje. -No dobrze, to zaprotokołuję to.- zaczął coś pisać na dokumencie ale powstrzymała go prośbą by jej wizyta była dalej nieoficjalna.
-Nieoficjalna, tak- powtórzył zamyślony jednak zgodził się na jej prośbę. Zdanie o jej pochodzeniu zniknęło z ekranu.- No dobrze, to teraz przejdźmy do meritum.- powrócił do formularza zwolnienia.- Może nam pani podać jego podstawowe informacje? Niestety pani towarzysz nie był zbyt skory do współpracy przy wypełnianiu dokumentów.

-A nie dało się ich odczytać?- spytała dziewczyna nawiązując do procederu skanowania siatkówki oka, takie same przez które sama musiała przejść by zostać zidentyfikowana. Tylko procedury radziły przeprowadzić dodatkowo wywiad, dlatego Liv miała żal do policjanta, że postanowił się ich trzymać, mimo że już po kilku sekundach od zeskanowania było wiadomo kim jest petent. 

-Nie udało nam się znaleźć Synlarci pani kolegi.- wyjaśnił jej.
-Och, więc Paul w ogóle nie zrozumiał co się dzieje?- zaczęła się denerwować. Skoro nie miał przy sobie translatora tak musiało być.
Nie odpowiedział jej, ignorując pytanie. Prychnęła cicho, coraz bardziej się denerwując. Może faktycznie to Lear powinien był tu przyjść zamiast niej.


* * *


-Jeszcze raz Pattern, tylko głośniej.
Lear od kilkunastu minut próbował zrozumieć swoją siostrę. Nie sądził, że tak szybko da się okraść na bazarze. Ledwo zdążył skręcić kilkukrotnie i zgubić drogę a już nie miał mieć sposobu jak ją odnaleźć. Na szczęście został mu jego telefon z Panem.
-Ściągnij sobie wirtualny przewodnik- powtórzyła jego siostra. Tłumaczyła mu, że to nie koniec świata jak się zgubi Synlarcę i że czasem się zdarza turystom ją gubić, dlatego są inne sposoby odnajdywania się w nowym świecie. -Jak tylko stąd wyjdziemy pójdziemy ci kupić nową.
-Na razie wolałbym spotkać się z wami. Wszystko u was w porządku?- spytał i spojrzał mimowolnie w górę. Ponad nim unosiło się kilka pięter dróg i galerii z najróżniejszymi produktami i przedmiotami. Neony jeszcze nie świeciły dlatego widok ten był dość wyraźny. Ludzie gromadzili się jak mrówki i wszędzie się dokądś spieszyli. Lear widział jak na przykład jedna rodzina o mało co sama się nie pogubiła w tłumie, gdy jedno z dzieci zostało w tyle przyjrzeć się jakiejś wystawie. Miał też dziwne wrażenie, że było ono skrzętnie obserwowane przez kilkoro niepokojących ludzi, jednak na szczęście jego rodzice zdążyli wrócić nim cokolwiek się stało. A nie wiedział co miałoby się stać, lecz czego się domyślał nie podobało mu się. To właśnie wtedy sięgnął po telefon, zaniepokojony tą sytuacją. Właśnie wtedy zrozumiał też, że skradziono mu translator.

Gdy tak rozmawiał z siostrą próbując znaleźć cichszy kąt do rozmowy zdążył wejść do kilku sklepów i zostać przegonionym z przeróżnych powodów, których sam nie mógł zrozumieć. Chwilami nawet zastanawiał się czemu nie spotkał jeszcze nikogo z Panem, skoro tyle osób jechało tą trasą. Wyglądało jednak na to, że to miasto było bardziej zaludnione niż przypuszczał.

* * *

Udając chwilowe zerwanie połączenia Pattern rozłączyła się, zastanawiając się co zrobić. Nie było dobrze widać po Evely, że coś się dzieje. Pattern dopiero po godzinie od wejścia na market to zauważyła była jednak pewna, że Lear zobaczyłby to jeszcze szybciej. A nie chciała go teraz niepokoić. Zwłaszcza, że dorobiły się kilku nowych rzeczy za które stanowczo przepłaciły a sprzedawcy nie chcieli im zwrócić pieniędzy. Trzeba jednak przyznać, że nie byli oni całkowicie nieuczciwi ponieważ zamiast tego zaoferowali im kilka innych gadżetów jak np. podręczne lusterko nagrywające wideo-wiadomości czy też chustę zmieniającą kolory i wzory w zależności od temperatury otoczenia. Dlatego obie wyglądały jakby kupiły za dużo niepotrzebnych rzeczy a w praktyce było całkiem na odwrót, ponieważ kupiły ich tylko kilka.

A oprócz tego Evely poprosiła ją o to. Pattern tylko widziała jak kaszle, więc całkiem łatwo ją przekonała, że to od unoszącego się dymu i kurzu, co, jak na panujące warunki, było dość przekonujące. Mimo to stanowczo naciskała by nie spotykać się z nim jeszcze a prośbę swoją motywowała ich zbieracko-łowiecką przechadzką przez drugie piętro. Powiedziała, że gdy znajdą "jakąś nowoczesną torbę, która zdoła wszystko pochować a przy tym nie zyskać ciężaru" to mogą dołączyć do niego.
-Ale Eve, on zgubił Synlarcę.- wyjaśniła Pattern. Siedziały teraz w kawiarni inspirowanej kulturą wschodnia, w której blisko sufitu unosiły się hologramowe smoki, zakryte częściowo rzadkimi obłokami. Evely postawiła na stole niedawno kupioną figurkę kota i powoli zbliżała do niego rękę jakby chciała go pogłaskać. Gdy jej dłoń była wystarczająco blisko rudo czarno biały kot wyginał grzbiet gotowy do pieszczot. Wtedy odsuwała ją a zabawka nieruchomiała.
-Wiem, wiem.- mruknęła do Pattern. Wzięła łyk napoju przez słomkę. Zamówiły sobie herbatę parzoną z kwiatem lilii, który zjawiskowo otworzył się gdy zalały go wrzątkiem. Ciężko było jej pić z częściowo uchyloną maską ale wolała to niż ją zdjąć. Za bardzo obawiała się tego co zobaczy na jej wewnętrznej stronie a także co ujrzy Pattern na jej buzi.
-A wiesz, że głupio tak wyglądasz?- zaśmiała się Pattern, po czym zrobiła jej szybkie zdjęcie. Evely rzuciła jej zbulwersowane spojrzenie.- Och, proszę.- zachichotała jej siostra.- Eve, nie chcę go okłamywać. A poza tym martwię się o niego, widziałaś tamtych ludzi...

Pattern przypomniała jej specyficzną grupę ludzi, która utworzyła coś w rodzaju frakcji zagubionych. Byli to ludzie, którzy z zastępczym sprzętem translatującym szukali innych pechowców ze skradzionymi oryginalnymi translatorami. Oferowali oni tanie, podejrzane zamienniki zapraszali do swojego kręgu lub przejścia w "bardziej postronne miejsca" co wcale nie brzmiało zachęcająco. Mimo to widziały kilku ludzi, którzy zgadzali się na takie inwestycje lub inne podejrzane interesy z nimi i znikali za rogiem jakiegoś sklepiku. 
Grupa ta bardzo sumiennie unikała kontaktu z jakimkolwiek pilnującym co kilkadziesiąt metrów porządków Flisów, jak nazywali siebie Strażnicy bazaru. Flisowie byli zrzeszeniem prywatnym, zatrudnionym przez kogoś kto uważał siebie za właściciela bazaru a z pewnością jego władcę. 

Dziewczyny w czasie swojej wycieczki zdążyły spotkać takich kilku a ich ubiór i zasłonięta goglami i maskami twarz nie wydała się przyjazna. Z kolei owa grupa ludzi przechadzała się uliczkami zrzeszając kolejnych zagubionych ludzi. Szybko od nich odeszły jednak gdy zapamiętały ich specyficzność zrozumiały, że takich grupek na ulicy jest o wiele więcej a kręciły się one głównie w najgęściejszych miejscach bazaru.

-Ta, a może ich tylko źle oceniłyśmy? Ich translatory działały całkiem sprawnie, więc czemu nie mieliby oferować takiego sprzętu innym ludziom?- nie poddawała się Evely. Ponownie zbliżyła dłoń do kota tym razem dotykając go palcami. Niewielka figurka otarła się o nią i skuliła cała w jej dłoni. Pattern obserwowała ją w milczeniu. Evely zachowywała się tego dnia coraz dziwniej i nie wiedziała co się dzieje. Zmartwiona spojrzała w głąb kawiarni. Ludzie rozmawiali ze sobą, pokazując sobie nawzajem nowe zdobycze, szeroko gestykulując i bawiąc się. Przy jednym ze stolików siedziała rodzina w której dwójka małych dzieci wyciągała ręce ku pływającym w górze smokom. Zamyśliła się, zastanawiając się kiedy zaczęła być taka posłuszna wobec Evely. Kiedyś od razu zrobiłaby kłótnię po której poszłyby na sensowne rozwiązanie. Zawsze traktowały się jak równe. Jednak odkąd ukończyły szkołę i ruszyły w tę podróż czuła, że jej przyjaciółka zaczyna nad nią dominować. Tłumaczyła to sobie jej ekscytacją z powodu poszukiwania Anity a także nowym światem, jednak jej wyrozumiałość miała swoje granice. Jeśli miała tak się zachowywać z powodu zauroczenia w jej bracie nie mogła tego zaakceptować.
-Pójdę go sama poszukać. A ty znajdź jakąś "magiczną torbę"- zrobiła cudzysłów manualny.- Spotkamy się na pierwszym piętrze przy tamtej fontannie. I uważaj na swoją Synlarcę.- wstała od stołu i zabrała swoją torbę a także kilka klamotów. Evely skinęła dziękczynnie głową i obiecała załatwić to jak najszybciej. Tego dnia to były ich dwie najgorsze decyzje.

* * *

-Hej, już jestem. Wybacz coś mnie rozłączyło.- kilka metrów po wyjściu z kawiarni Pattern zadzwoniła do brata. Lear przyjął jej przeprosiny a zaraz potem powiedział jej coś bardzo niepokojącego.
-Poznałem kilkoro ludzi, chcą mi pomóc poszukać mojej Synlarci...
-Co takiego?!- wystraszyła się.- Lear nie słuchaj ich, to mogą być oszuści.
-Wiem ale nowa przekroczy stanowczo nasz budżet. W tamtym przewodniku pisali, że kosztuje...
-Lear wiem, nie obchodzi mnie to! Powiedz mi gdzie jesteś! Znajdziemy się i pomyślimy co dalej.- zatrzymała się przy barierce na środku i spojrzała na dolne piętra. Lear niechętnie podał jej swoją lokalizację. Z łatwością odnalazła je w wirtualnym przewodniku, który wcześniej zakupiły praktycznie u wejścia na bazar ("KUP SWÓJ PRZEWODNIK PO 'CEASAR'S BASSARA', NIE CZEKAJ NA KRADZIEŻ SWOJEJ SYNLARCI!). Jednak przedarcie się przez tłumy było już trudniejsze. Wtedy właśnie zauważyła stoisko reklamujące najbardziej spektakularne taxi jakie mogło istnieć.

Lear nie spodziewał się ujrzeć swoją siostrę na wielkim, mechanicznym pająku, sunącym się kilka metrów ponad tłumem i całkiem szybko pokonującym kolejne odległości. Nim jednak tak się stało zdążył narobić sobie kłopotów a widok jej siostry był tylko mrugnięciem w ucieczce przed powiększającym się ścigającym go gronem ludzi.

* * *

Po prawie godzinie nużącej rozmowy w komisariacie Liv usłyszała tak długo oczekiwane stwierdzenie:
-Myślę, że już wszystko skończyliśmy.
Omal nie spadła ze stołka gdy to usłyszała. Wysoki taboret nie stał przy jego biurku ale widząc jak powłócza zmęczona nogami, policjant-przechodzeń zaoferował jej siedzenie a ona chętnie przystała na to.
-To znaczy, że mogę już zapłacić a wy go wypuścicie?- upewniła się.
-Takie są procedury, co się stanie w trakcie to nie mój obowiązek.
-Jak enigmatycznie.
Wstała i wyciągnęła banknoty. Na ich widok znieruchomiał na moment, po czym przeprosił ją i zadzwonił po kogoś. Po chwili przyszedł do nich policjant z piętra wyżej i wyliczył zgodnie z kursem odpowiednią ilość pieniędzy. Następnie przywołał do siebie dwóch innych mundurowych z holu i w trójkę poszli na górę do kasy. 
Nie zrozumiała tego zamieszania, próbując je interpretować na swój sposób, jednak jego osobliwość stanowczo jej to utrudniała. Z jej rozmyślań obudził ją głos Francio.
-Skoro jest pani na nieoficjalnej wizycie, czy można mi zadać równie nieoficjalne pytanie?- nachylił się w jej stronę, ściszając przy tym głos.
-Proszę bardzo.- odparła bez ogródek mając nadzieję, że to w końcu wszystko zakończy a tamci polcjanci poszli zabrać Paula z aresztu.
Jednak jego pytanie bardzo szybko pozwoliło jej zapomnieć o Samie, skutecznie powstrzymało ją od planowania szukania Anity czy nawet niedawnej, zaskakującej wiadomości od Pharadaia. Nie. To pytanie po prostu nigdy nie powinno paść w jej obecności.

-Co się tak właściwie stało z Parker?

poniedziałek, 18 marca 2019

Rozdział IX ~
"Jeżeli ścierpisz wypaczenie prawdy
przez Ciebie głoszonej"

Paul nie wrócił na kolację, lecz mimo to wszyscy spędzili miło czas ze sobą. Pattern jeszcze do południa odczuwała skutki swojego obżarstwa dzień wcześniej. Sowicie i sumiennie spróbowała wszystkiego czego zamówili a dodatkowo wypiła o kilka napojów za dużo z których część była na bazie alkoholu. Dlatego z całej czwórki to ona wstała najpóźniej. A najwcześniej wstała Evely, która w piżamie weszła do kuchni szukając czegoś do picia. Mozolnie zrobiła sobie kawę wchodząc w rozmowę z ekspresem do kawy, który zwrócił jej uwagę, że brakuje im nadal jednego lokatora a także jak beznadziejnie wygląda. Zmartwiło ją zarówno to, że nawet maszyna zauważyła, że źle się dziś czuje ale bardziej nieobecność Paula. Owszem, mieli mapy, translatory i własne środki ale rozdzielenie się w obcym kraju zawsze będzie lekkomyślnie, bez względu na okoliczności. A zwłaszcza sposób w jaki on to zrobił. Stanęła przy oknie i oglądała zamyślona panoramę miasta. Martwiła się, że tak długo trzymają do siebie nawzajem urazę, nie mogąc się pogodzić. 

Z rozmyślania wybudził ją łagodny głos Leara, który także wstał wcześniej. Był już przebrany co widocznie zawstydziło ją. Objęła się za gołe ramiona chcąc wrócić do siebie gdy nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Nim Lear zdążył je coś powiedzieć Evely podbiegła do drzwi. Zamierzała porządnie skrzyczeć Paula, za włóczenie się po nocach jednak ku jej zdziwieniu to nie ona stał w korytarzu, tylko policjanci.

Evely nieudolnie kazała im poczekać, próbując pokazać, że nie są stąd i nie mogą ich zrozumieć. Zamknęła drzwi i szybko wróciła do pokoju po swoją Synlarcę. Lear zrobił to samo a oprócz tego obudził Liv. W tle było słychać ponowne pukanie. 

* * *

Gdy Liv przyszła do salonu Evely rozmawiała w kuchni z policjantami. Nadal była w piżamie. Lear stał obok ale nie wyglądał jakby rozumiał co się dzieje. Liv przetarła oczy i kazała się przebrać swojej siostrze. Po drodze najmłodsza Sotoke zabrała Leara by pomóc mu poprawnie założyć translator.

Liv stanęła na przeciw dwójce policjantów w średnim wieku. Jeden z nich miał krótkie, ciemne włosy. Drugi był niższy i pulchniejszy a na twarzy miał gęste wąsy.
-Livender Sotoke?- spytali nim zdążyła się przedstawić.
-Tak.
-Jesteś córką Nytha Dreinsona?
Zmrużyła smutna oczy.
-Tak.- odpowiedziała ciszej.- Evely także nią jest.
-Rozumiem.- odparł wyższy policjant notując coś na wirtualnym ekranie.
-Proszę się nie niepokoić, chcieliśmy się tylko upewnić, czy to przypadek... Wie pani, córka prezydenta Panem na nieoficjalnej wizycie...
-I niech dalej taka zostanie.- poprosiła półszeptem Liv opierając się ręką o czoło. Nie wyspała się za dobrze i nie miała siły na takie rozmowy. Nawet nie miała energii by martwić się wizytą mundurowych czy nocną absencją Paula. -Panowie w jakiej sprawie?
-Chcą porozmawiać o Paulu, Liv.- odezwał się ekspres, przerażając jedynie Liv.

* * *

-Nic nie zrozumiałeś w kuchni, co?- spytała Evely Leara, gdy wyszli z kuchni, pozostawiając Liv z policjantami. Musieli szeptać by nie obudzić śpiącej w pokoju razem z Evely Pattern. Młodsza siostra Leara zdecydowanie powinna jeszcze trochę odpocząć.

-Nie, chyba źle założyłem ten tłumacz...
-Tak właśnie myślałam. Pokaż mi...- podeszła do niego i sięgnęła za jego ucho. Odwrócił wzrok jednak po chwili spojrzał na nią co speszyło ją. Zabrała szybko ręce a urządzenie upadło na ziemię.-Ojej, sorki.- schyliła się po nie. Wstając z powrotem poczuła chłód i przypomniała sobie, że nadal jest w piżamie. Zaczerwieniła się cała na twarzy i wygoniła go z pokoju.

Gdy przebrana weszła do salonu byli tam tylko Liv z Learem, którzy rozmawiali spokojnie, opierając się ramię w ramię na blacie kuchennym. Choć poczuła lekką zazdrość Evely ucieszyła się na ten widok. W końcu powoli wszystko wracało do normy.
-Hej, i co chcieli? Coś ważnego?- podeszła do nich. Dopiero z bliska zauważyła, że nie ucinali sobie przyjacielskiej pogawędki a byli blisko by jak najciszej to omówić.
Liv wyprostowała się. Wzięła głęboki oddech by jej spokojnie odpowiedzieć, jednak Lear ją wyręczył:
-Musimy odebrać Paula z komisariatu. Podobno nieźle wczoraj nabroił.
Evely otworzyła zdziwiona buzię próbując sobie wyobrazić pijanego Sama na mieście lecz nim zdążyła o cokolwiek spytać uprzedziła ją jej siostra:
-Evely, czemu do cholery ekspres do kawy zna nasze imiona?

* * *

Przed południem wyszli gotowi odebrać Paula. Kaucja nie była za wielka dlatego Liv postanowiła w całości ją spłacić, co nie obeszło się komentarzom Pattern i Leara, które zignorowała. W holu było całkiem dużo ludzi lecz na ich szczęście żadnych reporterów, co ucieszyło ich. Jeszcze długo po 4 Ćwierćwieczu nękali ich Kapitolscy dziennikarze z prośbami i ofertami wywiadów, na czele z pracownikami Leather Markelt*.

W ciągu dnia ulice nie były tak wspaniale oświetlone jak w nocy ale i tak mogli zauważyć przepaść kulturową między ich krajem a Nowym Kontynentem. Kilka metrów nad nimi ciągnęły się nadziemne linie metra, ulice a także autostrady, które dawały o sobie znać tylko wizualnie bowiem otoczone były ledwie widocznym polem wyciszającym. Z kolei na ziemi ruch był zdecydowanie wolniejszy jednak bardziej tłoczny. Niemal każdy budynek miał kondygnacje powyżej 5. piętra a na chodnikach tłok potęgowali uliczni sprzedawcy. Dzięki wirtualnej mapie całkiem łatwo odnaleźli drogę do komisariatu. Przed wysokim, ciemnoczerwonym budynkiem rozdzielili się, ponieważ kilkanaście metrów dalej na przeciw komisariatu rozciągał się wielopiętrowy, ruchomy bazar, który wręcz wciągnął Pattern i Evely do siebie. Dziewczyny oznaczyły swoje Synlarci na mapie i zniknęły w tłumie, obiecując szybki powrót.

Lear podszedł do Liv, żegnające wzrokiem swoje siostry:
-Może pójdziesz z nimi? - zaproponował.- Sam mogę to załatwić...
Westchnęła.
-Dziękuję, ale muszę w końcu wziąć odpowiedzialność za swoje zachowanie.- odwróciła się do niego. Lear uśmiechnął się, ciesząc się z jej decyzji. Najwyższy czas by wszyscy się pogodzili.
-Poradzisz sobie, Liv.
Po chwili uruchomił ponownie mapę miasta szukając lokalizacji dziewczyn. Ku żadnemu zaskoczeniu zdążyły zajść całkiem daleko.
-Zaczynam żałować, że nie założyłam Evely limitu pieniędzy. Mam nadzieję, że Pattern ją przypilnuje.
-Tak...- chrząknął zmieszany.- Pokładasz za duże nadzieje w mojej siostrze.
Pożegnał się z nią i ruszył ku rynkowi. Nie zdążył nawet dojść do pierwszego straganu gdy zadzwoniła do niego Liv. Odwrócił się do niej z daleka i przyłożył mikrofon i słuchawki do siebie.

-Lear, co mam mu powiedzieć?
Zmarszczył brwi. Chociaż chciała być dorosła nie potrafiła radzić sobie sama nawet w takich sytuacjach. To miała być tylko rozmowa.
-Jeśli go nie kochasz, chyba czas najwyższy mu to w końcu uzmysłowić, co?- przeczesał swoje włosy, po czym zniknął w tłumie turystów na bazarze.
-Nie chcę go ranić, Lear.
-Ech...- przeciskał się przez tłumy. Kilka osób na niego nawrzeszczało ale nie zrozumiał ich. Jeszcze kilka metrów i będzie luźniej między straganami.- I tak go zranisz. -kontynuował do Liv przez telefon.- Niezależnie od tego co mu powiesz.- rozejrzał się wokół siebie.- Musicie tu przyjść potem, nie uwierzysz co tu mają.- podszedł bliżej do jednego ze stoisk, jednak z powodu rozmowy nie mógł zrozumieć nazw i opisów sprzedawanych tam produktów. -Zresztą ja chyba też nie, hehe...
Mruknęła coś niezrozumiałego.
-Poza tym Liv, nie gniewaj się, ale chyba wszyscy myśleli, że ty też coś do niego czujesz.
Zaczęła się mu tłumaczyć jednak nie słuchał jej, zapatrzony w egzotyczną tancerkę na środku niewielkiego okrągłego placu. Obok niej z lewej i prawej strony siedzieli uliczni grajkowie dając wyjątkowy orientalny pokaz. Jeden z nich, grający na czymś podobnym do smukłego bębna, miał srebrną opaskę na oku. Drugi był łysy i miał dziwną bliznę na twarzy jednak nie długo skupił na nich uwagę, skupiając się na młodej dziewczynie. 
Wyglądała na jego rówieśniczkę, miała gęste czarne włosy, przykryte częściowo ciemnofioletową chustą. Lewe skrzydło nosa przebijał metalowy łańcuszek kończący się na uchu. Ubrana była w przepiękny haftowany czarno-fioletowy strój na na kostkach i nadgarstkach brzęczały dzwonki. Co ciekawe także i wokół niej unosiły się przezroczyste obręcze, takie jak widzieli w dystrykcie 3., jednak te miały wyjątkowo ozdobne kształty i obracały się z rytmem granej muzyki. Wokół całej trójki zebrało się dużo ludzi. Gdy dziewczyna zwróciła swój wzrok na Leara zatrzymała się, obracając się dookoła i kręcąc zjawisko swoim ciałem. Zaczęła się do niego zbliżać tanecznym krokiem lecz drogę zagrodzili mu inni widzowie. Nie minęła chwila gdy stracił ją z pola widzenia. Nie mogąc przepchnąć się przez tłum ominął ich wracając do poszukiwań Evely z Pattern. Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że Liv od dawna rozłączyła się z nim. Nawet nie zauważył gdy ktoś w tłumie ukradł jego translator.

* * *

W tym samym czasie, kilkanaście metrów nad nim, bazar zwiedzały ochoczo Pattern i Evely, która czuła się coraz gorzej. Gdy zaczęła kaszleć jeden ze sprzedawców zaoferował jej darmową maseczkę chirurgiczną. Nie była chętna do jej przyjęcia ale gdy zobaczyła zmieniające się ruchome miny na jej zewnętrznej stronie przyjęła prezent od razu ją zakładając. Kupiła jeszcze figurkę kota, który reagował na przybliżanie się do niego zmianą pozy, po czym ruszyła dalej z Pattern oglądać wszystko co się tylko dało.