piątek, 10 stycznia 2020

Rozdział 2
"Nasza nowa koleżanka"

Minęły prawie dwa tygodnie odkąd Liv wraz z pozostałymi utknęli w Słonecznym Przybytku, hotelu w południowej części miasta. W trakcie tych kilkunastu dni zdążyli zwiedzić tutejszy areszt, kolorowy bazar a także i szpital. Prawie "zaprzyjaźnili się" z Pantaeniusem Ralkovem, miejscowym, który dość natrętnie nastręczał im się niemal każdego dnia. Kiedy jednak go brakowało zdawało się to być bardziej podejrzane niżeli znienacka naskakiwał na nich na ulicy i ochoczo dołączał do ich wyjścia. Oprócz tego dołączył do nich Pharadai, który dość skromnie zatrzymał się w innej dzielnicy miasta, jednak tuż po zameldowaniu niezwłocznie udał się do ich hotelu. Przy okazji zwiedzili co nieco miasto, jednak głównie kręcili się wokół hotelu i jego rozległych ogrodowych terenach, z racji tego, że Liv zbyt rzadko do nich dołączała a obawiali się, że sama może sobie coś zrobić.
* * *

Po kłótni dzień wcześniej Pharadai został z nimi do końca dnia. Gdy chciał uciekać Liv próbowała go powstrzymać jednak z miernym skutkiem. Uśmiechnął się zmieszany do niej, jakby bał się, że gdy wszyscy się rozejdą na noc będzie chciała go znów przycisnąć z pytaniami. A na to nie był gotów jeszcze przez długi czas. Zawiedziona oddała mu więc kurtkę, po czym przytuliła go, choć nie tak jak zwykle. Nie rzuciła mu się entuzjastycznie na szyję, nie zaśmiała się energicznie tańcząc z nim na boki. Po prostu objęła go w pasie i stała tak w milczeniu, ignorując brak reakcji z jego strony. Po pewnej chwili objął ją wokół ramion, opierając się podbródkiem o jej głowę. Zostawił im swój kontakt i wyszedł, zostawiając ich w sporej niewiedzy.


* * *

Od kilku dni Liv miała koszmary. Śniła o Anicie, śmiejącej się z niej gdy była mała. Kiedy zachęcała ją do różnych aktywności i przedsięwzięć mimo że Liv nigdy nic nie udało się osiągnąć. Śniła o tym jak naśladowała Anitę, by traktowano ją tak samo. Jak próbowała imitować jej wygląd lub cechy.

Siostra Liv była bardzo mądra a oprócz troskliwa, zaradna, pomocna. A przynajmniej taka była do niedawna w oczach Liv. Dobrze się wysławiała, wszyscy ją lubili i z każdym potrafiła znaleźć wspólny język. I gdy tak w trakcie snu Liv udawało się w końcu stać taką jak jej siostra postawa Anity ulegała nagle całkowitej zmianie. Gdy chciała do niej podbiec i pochwalić się dyplomem z Des Moul* Anita odwracała się do niej z przeraźliwym uśmiechem a twarz miała we krwi. Nim nie mijała chwila atakowała ją włócznią. W tym momencie zwykle wybudzała się cała roztrzęsiona. Kuliła się wtedy w łóżku i przez resztę nocy płakała w poduszkę.

* * *

Niewyspana w ten sposób Liv wstała najpóźniej a zrobiła to dopiero gdy Paul i Pattern przyszli ją obudzić (Pattern troszkę bała się przyjść do niej sama). Gdy więc zebrała się i spotkała się ze wszystkimi w kuchni dochodziło prawie południe. Zawiodła się także nie widząc tam Pharadaia, jednak nie chciała pytać ich wprost czy dzwonili już do niego. Zamiast tego poprosiła ekspres o jakieś lekkie cappuccino, próbując jednocześnie unikać z nim rozmowy. Daremnie. Maszyna zdążyła wypytać Liv o wszystkie nic nie znaczące tematy o jakie można zahaczyć w porannej pogawędce. Po długich prychnięciach i warknięciach dostała to co chciała i znużona usiadła sobie wygodnie na miękkim dywanie w salonie, obok niskiego stolika kawowego.

Jej męczenie się z nową technologią wprawiło wszystkich w choć trochę lepszy nastrój. Mogli w ten sposób spokojniej omówić kilka spraw. Po pierwsze musieli przeszukać Synlarcę Evely. Wieczorem Pattern znalazła w przewodniku informację, że uruchomiona Synlarca zapisuje wszystko co dzieje się wokół użytkownika  i przechowuje przez kilka dni. W przypadku urządzenia Evely polegało to na zapisie dźwiękowym i mapie drogi jaką przeszła. Musieli więc prześledzić co się działo od ich wejścia na bazar. Po drugie, gdy już znaleźli by owe nagranie z Synlarci powinni potwierdzić słowa Pharadaia. Nie wątpili w niego, jednak w takiej sytuacji powinni dokładnie wiedzieć kto i gdzie sprzedał podejrzane substancje ich siostrze. Po trzecie, Liv zaczęła się głośno zastanawiać czy w takiej sytuacji nie powinni powiadomić kogoś z miejskiego komisariatu a potencjalnego kandydata chyba nawet by znała. No i po czwarte, już za kilka dni miał miejsce bal na którym miała znajdować się Anita, siostra Liv, i na który to miała zaproszenie razem z Learem. Byłą to kwestia szczególnie trudna do omówienia, ponieważ odbywał się on w innym mieście i, jak sprawdziła Pattern, dość daleko od Brandy1.

* * *

Włamanie się do cudzego translatora okazało się trudniejsze niż przypuszczali. Pattern a następnie i Paul a po nim nawet Lear próbowali dostać się do czegokolwiek związanego z poprzednim użytkownikiem. Szczególnie dziwiło to Leara, który stwierdził, że przecież nie może to być ani niemożliwe ani szczególnie trudne, skoro dość często je kradną.
-No ta, ale czy sam nie mówiłeś, że ukradli ci twoją tylko po to by potem ci ją sprzedać?- Pattern wywróciła oczami. Już dwie godziny siłowali się z tym małym urządzeniem.
 -A ty lepiej poszukaj czegoś w przewodniku. Podobno czytałaś instrukcje!- odpyskował jej lekko zirytowany. Jego siostra bąknęła coś w stylu "Przecież tylko to cały czas robię!", po czym ostentacyjnie rozsiadła się na kanapie zrezygnowania z dalszych prób.
-Chwila moment, moja Synlarca!- Lear walnął się w czoło. -Możemy iść spytać tamtych ludzi, czy potrafią je otwierać!
Liv zmarszczyła brwi.
-Przecież to złodzieje.
-No tak, ale możemy ich przekupić.- nie poddawał się Lear. W jego głosie było słychać jednak coś więcej niż prośbę.
-A skąd masz pewność, że sami potrafią uruchomić cudzy translator?- spytał Paul, po raz kolejny grzebiąc w ekranie głównym urządzenia. Ten jednak uparcie informował: Nowy użytkownik - zatwierdź tożsamość. tym samym uniemożliwiając odbiór panelu poprzedniego właściciela.
 -Ponieważ sama mi go przede mną otworzyła.- skłamał im. Nie był sam pewny dlaczego, ale naprawdę miał ochotę spotkać ponownie Mariettę. Wystarczyło przypomnienie o niej przez Pattern a znów nie mógł o niej zapomnieć.

* * *

Gdy dotarli na bazar i odszukali Mariettę było po 15. Początkowo, gdy Meksykanka tylko go zobaczyła dumnie odwróciła się od nich, tym samym ignorując całą ich kampanię. Nie mogła jednak nie powstrzymać się by sprawdzić czy sobie naprawdę poszli. Tę okazję wykorzystał Lear, który posłał jej najładniejszy uśmiech jaki potrafił i pomachał przyjacielsko rękę w jej kierunku. Młoda dziewczyna tylko westchnęła do siebie z żalem, skrzyżowała ręce i kręcąc głową do samej siebie zaprosiła ich do swojego domu.

Zaproszono ich do niewielkiego i skromnego salonu, w którym siedziała już Mina, babcia Marietty, pan Joseppono a także Giena i Opacho, którzy bawili się za meblami na ziemi.Pomieszczenie było tradycyjnie urządzone a cały postęp technologiczny ograniczał się bardziej do hałasów i światła zza okna niż w środu.
Cała rodzina Marietty zdawała się w ogóle nie pamiętać niedawnej sprawy z Learem, traktując ich bardzo miło i uprzejmie. A to tylko wprowadzało większe zakłopotanie, ponieważ powód ich wizyty wymuszał do wspomnienia o tym.

Gdy Lear (namówiony przez Liv i Pattern) w końcu się przemógł i wspomniał o niedawnym incydencie Marietta roześmiała się a po chwili i jej babcia z ojcem.
-To nawet słodkie, że to ty się wstydzisz...- zachichotała.- A co, nagle chcesz zapłacić?
-A może szukasz tu przeprosin?- wtrącił uśmiechnięty pan Joseppono.- Uwierz mi, chłopcze, gorsze szuje tu żerują.
Liv i Pattern spojrzały znacząco na siebie. One dwie najbardziej bały się o Evely a słowa babci i ojca Marietty tylko powieliły ich strach i obawy co tak naprawdę stało się z siostrą Liv.
-Wspominając o tym Lear chciał spytać o coś innego...- zaczęła Liv ale Lear jej przerwał. Jeszcze chwila a jego kłamstwo wyszłoby na jaw.
-Chciałem cię spytać, Marietto, czy wiesz jak dostać się do pamięci Synlarci.- powiedział sam.

W jednej chwili twarz Marietty spoważniała. Przyjacielska atmosfera zniknęła a na jej miejsce pojawiła się nieprzyjemna powaga. Latynoska spojrzała na ojca i babcię a także na zajętych sobą kuzynów. Zagryzła lekko wargę, po czym nagle wstała i zaczęła wychodzić.
-Chodźcie za mną.

* * *

Marietta zaprowadziła ich kilka pięter w dół. Prowadziła ich ciasnymi a z czasem i śmierdzącymi uliczkami. Turyści zdali się jakby zniknąć w czasie a pozostali ludzie także się rozrzedzili. Co jakiś czas mijali dziwne, zwykle zakryte postacie a także jeszcze mroczniejsze witryny sklepowe. Flisów także jakby zabrakło w tych okolicach. W którymś momencie Lear szepnął do prowadzącej ich Marietty czy na pewno mogą tu przebywać ale dziewczyna tylko go zbyła mówiąc coś w stylu "Nie mów, że się boisz slamsów". Paul nawet zachichotał na tę uwagę ale Learowi wcale do śmiechu nie było. Idąca obok Marietty Pattern także się uśmiechnęła. Latynoska poprosiła ją z przodu po spytaniu ich kto najlepiej potrafi obsługiwać się Synlarcą. Po dłuższym milczeniu trochę z przekąsem zgłosiła się Pattern (wtedy Marietta trochę smutna spojrzała na Leara). Szły razem z przodu, Marietta ich prowadziła i pokazywała Pattern ich orientację na wirtualnej mapie bazaru, którą Pattern otworzyła w swojej Synlarcę. W ten sposób mogli zapisać drogę powrotną a także mieć pewność, że tajemnicza dziewczyna nie prowadzi ich w pułapkę.
Po kilkudziesięciu minutach dotarli na spory wolny plac. Na środku znajdywała się przedziwna góra śmieci, składająca się między innymi ze starych urządzeń elektrycznych, mebli, ubrań a nawet wózków sklepowych. Góra ta była wysoka na kilka pięter a jej kształt przypominał krzyż. Żadne z nich nie odważyło się pomyśleć w jaki sposób i w jakim celu została tu wzniesiona. Marietta także nie chciała im wyjaśniać. Przeciwnie. Zatrzymali się w rogu uliczki wychodzącej na plac, jakby dziewczyna w ogóle bała się wyjść na widok plac.
Marietta rozejrzała się po wszystkich rogach placu. Gdzieniegdzie ktoś przechodził ale były to pojedyncze, przypadkowe i zapewne bezdomne osoby, więc nie mieli się czego obawiać. Na razie.
-Słuchajcie, tutaj was zostawię.- odwróciła się w końcu do nich.- Nie wolno mi tam wchodzić.
-Co, niby czemu?- zaciekawił się Paul.- To jakaś strefa prywatna?
-Och, nie, nie...- zakłopotała się dziewczyna.- JA mam zakaz. To z czasów... pewnej zwady... W każdym razie w jednej z bocznych ulic od niego znajduje się sklep, w którym znajdziecie...- próbowała ubrać jakieś elokwentne słowa ale w końcu zawstydzona poddała się. Chciała wyjść na mądrą choć nie wiedziała do końca czemu.- ... No szulera. On bardzo dobrze zna się na Synlarcach. Myślisz, że celowo ukradliśmy twoją?- spojrzała na Leara.
-No, ja...- także się zmieszał. Trochę było mu nawet miło myśleć, że celowo skupiła jego uwagę w czasie występu. Domyśliła się tego ponieważ zachichotała kokieteryjnie. Liv i Evely wywróciły oczami.

-Jejku, ale jesteś naiwny, wiesz- zakryła usta ze śmiechu.- Nie, po prostu tam było najwięcej ludzi. Po eee.... No kradzieży- spojrzała w ścianę, nie mogąc patrzeć im w oczy- idziemy najczęściej do Ferllo, który ma sklep... Prowadzi sklep- poprawiła się- z używanymi rzeczami. Taki lombard... Tylko elektroniczny.
-Robi się ciekawie.- Liv skrzyżowała ręce na piersi.
Marietta skrzywiła się. Naprawdę wstydziła się opowiadać to wszystko. Czuła się w stosunku nich niższa, i słusznie, skoro Lear próbował im płacić pieniędzmi a nie, jak wszyscy inni, punktami z Calimey, wirtualnej waluty obowiązującej w całej Unii. Ale oprócz tego, że byli wyraźne z bogatszych stron, czuła, że są niezwykle zżyci ze sobą. Nie to, żeby jej rodzina i sąsiedzi nie było, ale widok tej rówieśniczej grupy sprawił, że sama zapragnęła taką mieć. Ponownie. Westchnęła wspominając swoich dawnych przyjaciół. Z nostalgią odwróciła się patrząc ze smutkiem na Mechanicznego Golema na środku placu.
Wszyscy zauważyli chwilowe oderwanie się z rozmowy Marietty ale niedokońca wiedzieli co zrobić. Była wyraźnie przygnębiona i wspominała coś niemiłego a fakt, że stała się jakaś historia przez którą nie może się tu pojawiać także ich niepokoił. Liv chrząknęła po jakimś czasie na chłopaków by się odezwali ale ci tylko wzdrygnęli bezradnie ramionami nie wiedząc co robić. W końcu Pattern podeszła do nich zdenerwowana i z całej siły nadepnęła swojemu średniemu bratu na stopę. Z wielkim trudem Lear powstrzymał się od niekulturalnego skomentowania tego i złapał delikatnie Mariettę za ramię.
-Um, Marietto?- zaczął- Czy mogłabyś wskazać nam dalszą drogę?
Westchnęła ostatni raz, po czym zaprosiła ich obok siebie. Niepewnie wyszli z zaułka, mimo że zapewniła ich, że im nic tu nie grozi. Wskazała im kierunek i poradziła by powołali się na nią gdy będę prosić go o usługę.
-Och i przy okazji- dodała gdy ruszyli- Ferllo pewnie na początku wam będzie odmawiał ale nie zraźcie się. Boi się kontroli z...- wskazała palcem na górę. Wtedy dopiero spojrzeli na sufit. Bardzo wysoko w górze mieściło się kłębowisko przeróżnych rur i drabin. Z oddali było słychać przelewające się nich ciecze i gazy.
-Flich tu jeszcze coś kontroluje?- zaciekawiła się Liv. Marietta wyraźne się zdenerwowała.
-ON tu niczego nie kontroluje.- niemal syknęła do niej.
-Och, przepraszam...

-Nie szkodzi. Powodzenia wam.- pożegnała się z nimi i odwróciła się skąd przyszła. Nagle jednak coś jej się przypomniało. Szybko zawróciła do nich. Lekko wyszła przy tym na plac, ale nic takiego się nie stało.
-Nie mówiłaś, że nie możesz...- zaczął Lear ale Marietta przerwała mu i spojrzała na Liv.
-Mówiłeś, że jesteście z Panem, prawda? Czy to możliwe...- przyjrzała się dokładnie Liv.- ... że jesteś siostrą Lantville?
Liv, Pattern i jej bracia spojrzeli po sobie po kolei. Czy mówiła o Anicie?
-Przepraszam, nie rozumiem...
-Przepraszam, pewnie to mało prawdopodobne...- zmieszała się Marietta.- Po prostu jesteś do niej strasznie podobna z niektórych kątów... Przepraszam, nawykło mi się pytać tak każdego Panemczyka.
 Ukłoniła się im i powoli wycofała w głąb uliczki.

Z lekkim zdziwieniem wszyscy ruszyli przed siebie. Liv i Pattern z przerażeniem oglądały ogromną stertę czegoś na środku placu. Lear starał się ich kierować z dala od podejrzanych ludzi na placu. Z kolei Paul szybko zawrócił za Mariettą. Nie mógł nie spytać się o to.
-Hej, poczekaj.- zatrzymał ją na końcu ulicy z której przyszli.- Kim jest Lantville?
-Och, nie znacie jej?- zdziwiła się- Pewnie dlatego Liv była taka zaskoczona.
-A więc?
-Lantville to światowa gwiazda. Jestem pewna, że jej podobizny widzieliście już nie raz. Jest popularna.
Było to bardzo możliwe.
-A czym się zajmuje?- nie poddawał się. Powoli domyślał się o kim mówiła dziewczyna.
-Jest coroczną uczestniczką  Igrzysk Krwi. I co roku wygrywa.
Już nie musiał zgadywać o kim wspominała Marietta. Ale ona kontynuowała.
-Podobno pochodzi z Panem i wcześniej to tam wygrała wasze... eee, jak wy to nazywaliście?
Spojrzał na nią zmieszany. Mówiła o tym z taką pasja i lekkością.
-Głodowe Igrzyska.
-O, właśnie! Super sprawa, prawda? Chciałabym kiedyś sama się tam zgłosić ale wiem, że nie dałabym rady wygrać tylu konkurencji... a ty?

Paul poczuł jak zbiera mu się na wymioty. Z udawanym uśmiechem pogawędził z nią trochę, po czym szybko ruszył szukać reszty. Po drodze nie udało mu się powstrzymać odruchu i w którymś momencie schował się pod jakimś oknem i zwymiotował śniadanie. Czemu Marietta z taką radością o tym opowiadała? Czemu w ogóle tutaj organizują coś takiego? Czy to po to było to wszystko? By wprowadzić Głodowe Igrzyska na arenę międzynarodową? Zacisnął zły pięść. Tyle było tego pierdolenia w radiu i telewizjach. Wszystkie gazety trąbiły jakie to epokowe wydarzenie, jak ważne dla ich polityki, gospodarki czy ekonomii. Dla całej ludności. I wszystko miałoby zatuszować coś takiego? Pieprzony prezydent, musiał wszystko o tym wiedzieć! Paul był więcej niż wściekły. Miał ochotę krzyknąć lub coś rozwalić ale ani nie było to odpowiednie miejsce ani czas. A poza tym czemu ojciec Liv miałby zaplanować coś takiego? Nie potrafił nawet rozplanować sobie czasu dla rodziny a co dopiero dla kraju...
-No ale ktoś przecież mógł...- szepnął do siebie, wycierając twarz ze śliny i wymiocin. Dopiero wtedy zauważył, że do jego byłego posiłku zbiegły się wygłodniałe szczury, choć nie odważyły się podejść na bliżej niż metr, czekając w podnieceniu aż odejdzie i da im się posilić. Paul zauważył, że niektóre z nich miały mechaniczne ogony lub inne części ciała. Widok ten bardziej go obrzydził niż wystraszył dlatego z wielkim zniesmaczeniem opuścił ten dziwny zaułek i wyszedł z powrotem na plac. Pattern już na niego czekała, oznajmiając że reszta czeka na nich w sklepie. Próbując zapomnieć o tym co słyszał i widział z udawanym uśmiechem ruszył za siostrą do lombardu Ferllo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz