niedziela, 26 stycznia 2020

Rozdział 3
"Nasz nowy wróg"

-Nie-e, nie ma mowy.- Paul stanowczo się targował. Niczym profesjonalny handlarz z którym nie miał nic wspólnego. Pozostali jednak mieli już dość jego oporu. Zwłaszcza, że nie chciał przetargować ceny a czas.
-A żeś ty, uparty smarkaczu!- Ferllo, dość stary Azjata z dziwnymi goglami na oczach (z których jedno i tak miało pęknięte szkło) miał już go powyżej uszu. Był dość niski, lekko się garbił a w buzi nie miał przynajmniej połowy zębów. Mimo to jego upór dorównywał Samowi.

 



Pattern od razu dała sobie spokój w interweniowanie tej dysputy. Razem z Liv chodziły sobie po niewielkim sklepie starca i oglądały przeróżne maszyny i urządzenia leżące na różnych półkach. Jedynie Lear próbował jeszcze przekonać brata by nie był taki nieufny. W końcu każda strona miała prawo sobie nie ufać.
-A jestem uparty, mam prawo! Chcemy być przy tym.... o żesz ty stary dziadu, czy on właśnie...?!- ostatnią część wykrzyczał oburzony widząc jak stary Ferllo teatralnie wyjął z ucha swój translator i położył go na swoim stole między nimi. Liv i Pattern zachichotały wsłuchując się w całą sytuację. Lear westchnął zażenowany.
-Paul, czy możesz ze mną iść wyjść na słowo?- poprosił brata ale ten oczywiście odmówił.
-Przecież wszystko ma swoją cenę, wystarczy, że poda nam swoją!- nie poddawał się.- Jestem pewny, że ten stary dziad może dostać się do Synlarci szybciej niż mówi!

W tym czasie Liv coraz bardziej zagłębiała się w sklep Ferlla. Gdy Pattern skierowała swoją uwagę całkowicie na rodzeństwie a Ferllo się z nich naśmiewał weszła ukradkiem na zaplecze lombardu. A tam znajdywało się dużo większe pomieszczenie ze szczątkami wszystkiego co tylko mogła sobie wymyślić. Zadowolona, że w końcu przyda jej się własna Synlarca, uruchomiła w niej funkcję odczytywania obcych napisów i kierowała czytnik na pozostałości tekstów na różnych częściach maszyn. W magazynie znajdywało się mnóstwo zawalonych śmieciami stołów ale oprócz tego złom mieścił się także na ziemi. By utorować sobie drogę Liv poprzesuwała niektóre i za którymś takim razem znalazła niewielkie drzwi w podłodze. Zmarszczyła brwi zastanawiając się czy powinna. A nie powinna, dlatego niemal od razu otworzyła je i zeszła po drewnianej drabinie w dół.

* * *

Trudno było w to uwierzyć ale mijała już kolejna godzina a Paul nadal nie dogadał się ze starym właścicielem lombardu. Było to tym niezwyklejsze, ponieważ właściciel uparcie nie zakładał z powrotem swojej Synlarci a Paul dalej nie chciał dać mu wolnej ręki na zlecenie. Stary Ferllo zgodził im się pomóc ale powiedział, że zajmie mu to kilka dni i wtedy to mają wrócić. A na to Paul nie chciał się zgodzić. Mimo to nie wyszedł szukając czegoś innego a Ferllo ich nie wygonił, mimo że Paul był taki irytujący. Wymachiwał tylko mniej lub bardziej wulgarne teksty gdy Sam dawał mu znać by założył tłumacz lub żeby przestał być takim starym i upartym osłem. Lub cokolwiek innego mówił, Ferllo i tak go nie rozumiał.

Lear w tym czasie poprzechadzał się po całym sklepie a gdy zauważył (nie od razu) nieobecność Liv wyszedł na zewnątrz w jej poszukiwaniu. Kazał Pattern zostać w sklepie i pilnować ich starszego brata. Pattern nie do końca go słuchała ponieważ znalazła szczątkowe gogle wizualne ustawione na symulacje jakichś zawodów, co bardzo ją wciągnęła.

* * *

Z bliska Mechaniczny Golem (taką nazwę wskazywała tabliczka przy nim) wydawał się jeszcze straszniejszy niż z daleka, gdy pierwszy raz go zobaczyli z Mariettą. No właśnie. Latynoska widocznie przygnębiła się na jego widok. Chłopak obszedł rzeźbę kilka razy ale poza tabliczką z nazwą i napisem wyglądającym jak zlepek przypadkowych cyfr i liter (13ep.p07-SX-LV) nie znalazł żadnej dodatkowej informacji i opisu. Zastanawiał się czemu w ogóle postawiono go w takim miejscu. Może była to swego rodzaju zabawka dla miejscowych? To miejsce nie wyglądało by potrzebowało tu przypadkowego pomnika.

W takiej konsternacji zastała go pewna starsza kobieta, wracająca z wieczornych nabożeństw. Niewielu z tego piętra zapuszczało się w tę dzielnicę, jeszcze mniej z reszty bazaru a na pewno nikt z turystów. Dlatego Lear od razu rzucił się jej w oczy.
-Podobno długie patrzenie na Golema przynosi nieszczęście.- przywitała go spokojnym głosem. Ubrana była w długą, szmaragdową szatę w poprzek której zawiesiła haftowany dziwnymi wzorami szal. Na głowie miała półokrągłą sztywną czapę, włosy miała upięte w kok. Z kolei twarz miała bardzo pomarszczoną, jedno oko było bardziej przymknięte od drugiego. Ręce miała złożone w okolicy bioder.
-Um... ja chyba sobie pójdę...- Lear zaczął się wycofywać ale kobieta tylko podążyła za nim. Nie wyglądała na przyjazną, choć jej głos tego nie wskazywał. Ale wygląd tak.
-Dla niektórych jednak jest on piękny. Traktują go jako symbol władzy i siły.

Zatrzymał się na chwilę i rozejrzał dookoła. Chyba nic mu nie zrobi na środku placu. Zresztą, czy powinien tak łatwo oceniać obcych? Poza tym, nie byli tu wcale sami. Gdzieś po kątach, między sklepami a nawet przed kilkoma witrynami spali jacyś bezdomni. Lear początkowo ich nie zauważył, póki nie wyszedł ponownie na plac ze sklepu i nie rozejrzał się gdy podchodził do golema. Wielu z nich było skutecznie zasłoniętych zużytymi ubraniami czy kartonami przez co brał ich początkowo za sterty śmieci. W końcu westchnął i zatrzymał się.

-Co tu robi ten pomnik?

Uśmiechnęła się do niego i stanęła obok. Zaniepokoił się jej zachowaniem ale staruszka zdawała się tego nie widzieć. Gdy tylko znalazła się obok razem z nim zwróciła się w stronę monumentalnej rzeźby. Gdy to zrobiła był na tyle podenerwowany, że musiał sprawdzić, czy nie ma ze sobą jakiejś broni. Nie wiedział czemu to zrobił, ale podziękował sobie za to. Nic przy sobie nie miała oprócz śladów. Zaczęła coś mówić ale jej nie słuchał. Niech tylko spojrzy dokładniej...

Och, teraz był już pewny. Te czerwone plamy na jej nieskalanym ubraniu. Próbujące uciec z nadgarstków a nawet spod paznokci. Rozbryźnięte na odsłoniętej zza kołnierza szyi. Lear nie wiedział dlaczego tak długo wmawiał sobie, że to nie krew. Gdy w końcu się w tym utwierdził było już za późno.

* * *

Przytłaczająca woń stęchlizny od razu sparaliżowała Liv gdy tylko zeszła na dół. W przeciwieństwie do zabudowania nad ziemią, piwnica była zbudowana z surowego kamienia a w całym pomieszczeniu rozmieszczone były prymitywne linie elektryczne. Światło stanowiły bardzo ciemne żarówki przykryte szklanymi pokrywami. Mimo to nie od razu zauważyła źródło specyficznego zapachu. Zresztą nie było go bezpośrednio w pobliżu tylko kilka metrów korytarzem dalej. Skierowała się tam w pierwszej kolejności ponieważ zaskoczył ją dźwięk wody. Gdy tam się znalazła ujrzała niezwykle cuchnącą ciecz przepływającą wzdłuż piwnic lombardu.
-Te szuje...- szepnęła Liv zakrywając sobie nos.- Zbudowali ich domy na ściekach...

Zagryzła zła zęby. Nawet w Panem nie traktowali tak ludzi. Ciekawe ile razy w miesiącu musi im się psuć kanalizacja od tego wszystkiego co niej pływało? Spojrzała z żalem na wpływającą i przepływającą ciecz. I nagle to zauważyła. Coś unosiło się w jej nurcie. Zdjęła rękę z nosa i tym razem porządnie zaciągnęła się unoszącym tu zapachem. Tak, teraz nie był aż tak odurzający. Był raczej... metaliczny. Gdy opanowała myśli i wyciszyła je na chwilę do jej słuchu doszły ciche odgłosy postukiwania. Kucnęła i zauważyła, że tą dziwną rzeką przepływała całkiem spora ilość metalicznych odpadów. Czy to stąd Ferllo zebrał swoje zbiory na górze? A może wszyscy na tym piętrze z niej korzystali?

Nie bardzo zajmowało ją dlaczego by w taki sposób miałby ktokolwiek przemieszczać złom. Z jednej strony bała się odpowiedzi z drugiej nie chciała wysuwać z nich dalszych wniosków. Zamiast tego zanurzyła płytko rękę w ciemnej wodzie. Z bliska wyglądała jak smar lub olej do maszyn. Chwyciła najlżejszą rzecz jaką udało jej się wyłapać z nurtu, po czym zadowolona z siebie wynurzyła ją. Była to zaokrąglona cienka płytka z nieznanego jej metalu. Otrzepała dłoń w powietrzu, oczyszczając w niewielkim stopniu rękę z czarnej mazi. Następnie przyjrzała się swojemu znalezisku.
Po wewnętrznej stronie znajdywały się w niej jakieś przegródki i pozostałości po gwoździach i spawaniu. Po zewnętrznej widniało jakieś logo i kolejne napisy. Przetłumaczyła je w translatorze ale nazwa jej nic nie powiedziała. Poprosiła tłumacz o jakiś artykuł. Przez następne pół godziny streszczała sobie najważniejsze informacje o panującej podziemnej wojnie między Flichem a ludźmi, którzy nazywali siebie Żelazną Ręką.

* * *

-Tak naprawdę nikt nie wiedział kto go wybudował.-  historia opowiadana przez dziwaczną kobietę na placu przed pomnikiem wielkiego golema zdawała się nie mieć końca. Mimo to Lear słuchał jej w szoku. Opowiedziała mu niestworzone historie, jak wojna z maszynami. Wojny samych maszyn. Czczenie i gloryfikowanie maszyn, jakby były jakimiś bóstwami. A była przy tym tak miła i spokojna, że stał tam bardziej spetryfikowany niż zaciekawiony.
-Ja... jak to nikt?- chrząknął, próbując stłumić jąkanie się.
-Nikt.- powtórzyła z lekkim uśmiechem. Zachowywała się jakby cieszyła się z jego strachu.- Któregoś dnia zjawił się w tej okolicy i pokazał nam swoją moc. Tym razem na żywo.
-Tym razem...?- coraz bardziej się denerwował.

-Och, jesteś młody, pewnie go nie pamiętasz.- zaśmiała się.- No chyba, że jesteś stamtąd. Spojrzała nagle na niego. Nie ruszył się ani o cal. Sparaliżowany udawał, że dalej wpatruje się z ciekawością na górę złomu przed nim.- Był jednym z pierwszym uczestników Gry.
-Gry?
-Tak się wtedy nazywała. Zryw. Gra. Wyścig. Obecnie obowiązuje nazwa Igrzysk Krwi. I to chyba najbardziej precyzyjna nazwa jak dotąd.
-Igrzysk?- chyba nie była poważna.
-Och, ależ tak- coraz bardziej świdrowała go wzrokiem. Nie mógł jej dalej ignorować. Spojrzał na nią i jakby w ramach rozglądania się po okolicy odszedł parę kroków dalej. Spokojnie podążyła za nim.- Mechaniczny Golem pokazał nam prawdziwe piękno zabijania. Bryzgająca chaotycznie krew na ściany czy kaleczenie czym popadnie już dawno przestało przedstawiać nasze wartości.
Nie.

Odszedł jeszcze kawałek. Kilkadzieścia metrów i będzie z powrotem przy Ferllo. Zresztą nie oczekiwał, że zacznie go gonić a przy sobie raczej nic nie miała. Po prostu był całkowicie sparaliżowany.
-No cóż, lata świetności naszej wspólnoty już dawno minęły ale przynajmniej mogliśmy przywrócić niektóre tradycję i wznowić choć część naszych pięknych rytuałów...
Nie znowu.

Z satysfakcją potwierdziła jego obawy. Zabijają. Naprawdę zabijają rytualnie ludzi. Ale po co? Dlaczego? I co ma z tym wszystkim wspólnego golem z placu?
-Mechaniczny Bóg nie przyszedł tam by wygrać...
Bóg?

-... ale by zabijać. Zabijanie samo w sobie okazało się być bardziej motywujące niż oglądanie walki o nie!- mimo wszystko nie brzmiała szaleńczo. Owszem, to co mówiła było stresujące, ale jej ton głosu wciąż się nie zmienił. Spokojny i zadowolony, jakby mówiła o czymś lekkim i frywolnym. Tylko, że tak wcale nie było.- A tacy właśnie sami dawniej byliśmy.

-Tacy byliśmy?- odwrócił się do niej oburzony.- Czy pani w ogóle siebie słyszy?
Nie odpowiedziała ale z satysfakcją na twarzy patrzyła na niego.
-Zabijanie siebie nawzajem ma leżeć w naszej naturze?- zakpił.- I co, mam się niby przestraszyć?- zadrwił, czując się śmielej. Głupia starucha nie będzie go straszyć jakimiś zabobonami.


-Jak najbardziej.- odparła rozbawiona i machnęła szeroko ręką. W tym momencie bezdomni leżący w rynsztokach lub pod witrynami zaczęli się podnosić spod stert gazet i kartonów. Z niektórych okien wyjrzeli ludzie a z niektórych uliczek powychodzili kolejni.
A wszyscy byli tak samo ubrani jak staruszka obok.

Stał nieruchomo nie wiedząc zupełnie co ma robić. Chciał uciec stąd jak najszybciej ale po prostu nie potrafił. Nogi miał jak sparaliżowane a kark sztywny jak deska. Oddychał niespokojnie a ręce lekko mu się trzęsły. Co to miało być za miejsce?
Obserwował ich wszystkich kilka chwil nim nie zrozumiał, że żadne z nich już się nie rusza. Po prostu pojawili się i patrzyli na niego. A na przedzie ich stała owa starsza kobieta.
-Wiemy kto ciebie tu zaprowadził.- posłała do niego nieprzyjemny babciny uśmiech.- Zabij Mariettę Joseppono.
-To groźba?
-Być może.- zbliżyła się do niego.- Wiemy o tobie więcej niż myślisz, Learze Samie.
-S-s-kąd wiesz...
-Jak mówiłam. Wiemy o tobie więcej niż myślisz. Zabij Mariettę albo wasza droga przyjaciółka wkrótce zginie.

* * *

Holograficzne gogle Pattern nie były zwykłą symulacją. Przekonała się o tym za szóstym razem, oglądając po raz kolejny tę samą historię. Na początku była zafascynowana jej dokładnością i precyzją. Wstęp nakazał jej założyć jakieś rękawice na ręce a na miejscu nawet kawałek jednej odnalazła i wciąż działał. Dzięki niemu mogła stymulować pracę nóg.
Znajdywała się na jakimś pobojowisku i początkowo szybko się z niego zbierała ponieważ doświadczenie ze zręcznościowych gier nauczyło ją by nie stać na takiej otwartej pozycji. I nagle zaczynało się. Przeraźliwe wycie syren (co początkowo odebrała jako świetnie dobraną muzykę do gry) a następnie krzyki zagrzewające do walki. Widocznie znalazła się na froncie jakiegoś wyimaginowanego kraju. Świetnie- pomyślała- Gra wojenna, moja ulubiona. Zdziwiła się, że nie było wśród nich dowódcy ani żadnego bota, który by z nią rozmawiał wprowadzając w szczegóły gry. Słyszała tylko wciąż powtarzający się głos, jednak ignorowała go, ponieważ był za daleko by mogła go zrozumieć. Nagle wszyscy chowali się gdzie popadnie. Pattern ruszyła za nimi do okopów. Wszyscy z niepokojem patrzyli w niebo. Z nudów próbowała z kimś pogadać ale żadna projekcja nie zwracała na nią uwagi. I nagle w jednej chwili cały świat ciemniach. Rozlegały się krzyki przerażenia a po chwili zatrzęsło ziemią. Raz. Drugi. Trzeci. Pattern powoli obejrzała się i ujrzała nic innego jak wielkiego robota przed sobą. Och, te detale! Była zachwycona. Każde spawanie, każda broń i każdy... śmieć.

Musiała się przewidzieć. Podeszła do niego bliżej. Jego stopa była zbudowana z kilku metolowych bali ale oprócz tego mogłaby przysiąc, że widzi kadłub statku, bronie maszynowe a nawet sprzęty domowe. Jej rozmyślania przerwał czyjś krzyk. Jeden z jej sojuszników próbował uciec przed ogromną mechaniczną kończyną. Nie był dość szybki ale na tyle, by maszyna podjęła kilka prób złapania go. Przy każdej coś wypadało z jej budowy. Gdy Pattern do niego dobiegła omal nie dostała częścią starej pralki.
Gdy robot w końcu złapał nieszczęśnika Pattern rozłożyła ręce przed siebie zadowolona. Teraz się zacznie- cieszyła się. Jednak nic się nie działo a nieszczęśnik dalej krzyczał. Poklepała się po sobie szukając czegoś w ekwipunku. Nic nie znalazła. Machnęła ręką szukając jakiegoś menu. Była tylko pauza. Więc spauzowała. Ponieważ wciąż umożliwiało jej to poruszanie się, rozejrzała się spokojnie po okolicy. Wszystko było takie dokładne, ten otwarty świat i bohaterowie. Te wybuchy w oddali. Te przerażenie na ich twarzach. I ten robot. Nie widziała go dobrze, ponieważ zasłaniał źródło światła za sobą. W końcu odważyła się podejść do niego (nie było to łatwe, ponieważ naprawdę był bardzo detaliczny), po czym wspięła się na jego jeszcze blisko ziemi rękę. Usiadła na palcach robota, niefortunnie obok złapanego nieszczęśnika. Wyciągnęła rękę chcąc mu pomóc i nagle zdała sobie sprawę, że się boi. Jest w tak bardzo rzeczywistej symulacji, że to przerażające, że sama może ją zatrzymywać. Spojrzała w górę upiornego robota, po czym z determinacją uruchomiła ją z powrotem. Powoli podnoszono ją i krzyczącego w spazmie bota, który i tak na koniec zdołał zwolnić swoją jedną rękę i poderżnąć sobie gardło nim nie ujrzał głowy potwora. Co jest do cholery- przeraziła się Pattern. Dlaczego robią tu takie straszne gry? I czemu była brudna w jego krwi? Spróbowała jej dotknąć ale nie brudziła się nią. Widocznie po prostu były to zaprogramowana skórka czerwonych kropek dla jej postaci. Wtedy nagle usłyszała jakiś niezrozumiały głośny mechaniczny głos za sobą a gdy się odwróciła omal nie spadła z wrażenia. Patrzył na nią Mechaniczny Golem we własnej osobie.

* * *

Wojna między ludźmi a golemami była z góry skazana na porażkę. Gdy w czasie trzynastej ery porządku, przed siódmą sykstylią pięćdziesięciolecia wybuchł konflikt między panującą wtedy frakcją ludzi z Podwójnej Grani a liczniejszymi, choć porozrzucanymi po całym kontynencie populacją Frettor'a, o której zachowało się niewiele informacji, nikt jeszcze nie wiedział, że wojna ta przerodzi się w terror pomiędzy ludźmi a maszynami. A także tego jak to się skończy. ...

....  Gdy świadomi swojej porażki Frettorianie zebrali się pod ziemią by omówić plan ostateczny postanowili postawić sobie już jeden cel - i nie była to zemsta na wrogu ani jego pożoga. Kres ich już dobiegał ale duch wciąż pozostał a wraz z nim i duma. Dlatego za swój cel obrali zło najgorsze - upokorzenie. Hańbę, taką z jaką samo przyszło im żyć przez wiele pokoleń. Zaplanowali spodlić swojego wroga by umrzeć z tą myślą ale i wiedzą, że oto ci którzy wygrali, ich najwięksi i najbardziej znienawidzeni wrogowie oddają swe łzy i myśli Temu, Który Nie Istnieje. ...

... Tak o to narodził się Mechaniczny Golem, Król wszystkich golemów. Grań nie miała szans z tak wielkim bastionem a podbój reszty świata wydawał się być tylko kwestią czasu. Po zdobyciu terenów dzisiejszej Agramanii i Lebrycji nastąpił jednak przewrót który na dobre zakończył panowanie golemów. Nim jednak to się stało powstało wiele lokalnych społeczności wdzięcznych maszynom za ludobójstwo jakiego się dopuszczały i wszechobecnego zniszczenia. Tak oto narodził się ich kult a ich wyznawcy nazwami się Żelazną Ręką. Frettorianie z satysfakcją położyli się do wiecznego snu widząc, jak ci, którzy zgotowali im tyle cierpienia teraz sami znajdą w nim pasję i ukojenie. Było to tylko kwestią czasu gdy i one przerodzą się w coś o wiele gorszego. Obsesję. ...

... I tylko wciąż trwające Igrzyska Krwi zdają się nam przypominać o tej niezwykłej historii a jeszcze niezwyklejszego upadku.

Coś zachrobotało. Liv wyłączyła przeglądarkę w Synlarce i rozejrzała się. Sprawdziła godzinę i z wielkim zawodem stwierdziła, że zbyt długo nikt jej jeszcze nie zawołał. Jeszcze raz przyjrzała się blasze, którą wyjęła z wody, po czym wrzuciła ją z powrotem. Zastanawiając się nad wszystkim co udało się jej dowiedzieć, próbowała sobie ułożyć jakoś historię Nowego Starego Świata. A była ona długa i szczegółowa. A Liv nigdy nie była dobra z historii, więc i tej nie była w stanie dobrze zapamiętać. Mimo to najważniejsze do niej dotarło- w wyniku wojny stworzono golemy a w wyniku ich brutalności i eksterminacji tysiąca ludzi zorganizowano Igrzyska Krwi. Nie musiała nawet sprawdzać czym one były. Choć nie skojarzyła faktów działań jej ojca i jego rządu, była pewna, że tradycję i porządek muszą mieć zainspirowane panemskimi rozgrywkami. A na tę myśl czuła gęsią skórkę.

-Nowy Stary Świat.- mruknęła do siebie wchodząc po drabinie na zaplecze Ferllo.- Nowe Stare Igrzyska.

* * *

Musiała minąć kolejna godzina, by opór Paula zaczął maleć. W tym czasie Ferllo ostentacyjnie zaczął w czymś dłubać od czasu do czasu mrucząc pod nosem jakieś dziwne słowa, najwyraźniej przedrzeźniając głos Sama, ponieważ robił to niezwykle wysokim głosem i szerokimi gestami. Na to zachowanie Paul bardziej się denerwował a staruszek tylko mruczał coś pod nosem dalej go irytując. Grali więc w ten sposób sobie na nerwach kolejną godzinę gdy nagle zdenerwowany i zamyślony Paul usłyszał jak ktoś wchodzi do sklepu.
-Wychodziłeś?- zdziwił się na widok brata. Lear mruknął coś z przekąsem, opuszczając wzrok. Miał całkowicie przerażoną minę, był bardzo blady a wargi trochę mu się trzęsły. Przeczesał swoje włosy próbując się uspokoić. Nie powinien był w takim stanie tu wrócić. I wtedy usłyszał czyjeś szlochanie.

-Proszę nie, nie znowu...- to Pattern mówiła do samej siebie. Na głowie miała jakieś dziwne gogle. Jednak jej płaczliwy ton głosu zaniepokoił go i natychmiast zdjąć go z niej. Paul nie od razu, ale opamiętał się i podszedł do niej z bratem. Gdy ich zobaczyła początkowo wystraszyła się a po chwili przytuliła Leara. Paul zmieszał się trochę, ponieważ on był najstarszym ale wtedy zobaczył, że i Lear był w rozsypce.
-A gdzie Liv?- zauważył nagle jej nieobecność.

-A tutaj jestem.- pojawiła się nagle zza kotary zasłaniającej część gospodarczą lombardu. Miała bardzo zadowoloną minę Ferllo zdawał się tego nie widzieć, zajęty dalej gmeraniem w jakimś niewielkim radyjku. -Chyba wiem jak przekonać tego pana do współpracy...
-Daj spokój Liv, jest zbyt uparty. Idziemy stąd.- odparł znużony Paul.
-Och nie, daj mi szansę. Przepraszam- zwróciła się do staruszka i pokazała by założył swoją Synlarcę.- Mam dla pana lepszą propozycję niż mój kolega.

I wtedy odwróciła się do nich i dopiero wtedy zauważyła przerażonych Leara i Pattern.
-H-hej, co się stało? Jak bardzo nie chcecie to nie...- zaniepokoiła się ich stanem. Paul sam chciałby wiedzieć co się stało. Nie chciał jednak by Liv sądziła, że przez te dwie godziny boczył się ze staruszkiem i kompletnie stracił z oczu swoje rodzeństwo.
-To nic takiego. Słuchaj jeśli masz jakiś pomysł to szybko a my zaczekamy na zewnątrz.
-Nie! Tylko nie na zewnątrz! Nie, nie, proszę...- Lear zaczął panicznie wymachiwać rękoma. To nie wyglądało na nic takiego. Mimo to dał się w końcu wyprowadzić swojemu bratu a za nimi ruszyła i Pattern.

Gdy tylko drzwi się zamknęły a Ferllo założył translator Liv zwróciła się do niego bardziej wściekła niż kiedykolwiek (choć cicho, by nie usłyszeli ją pozostali):
-PARKER DO JASNEJ CHOLERY OD KIEDY JESTEŚ STARYM AZJATĄ?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz