wtorek, 14 kwietnia 2020

Rozdział 4
"Nasz nowy brat"

Gdy Liv została sama z Ferllo w jego sklepie ten nie od razu zareagował. Ani na oskarżenie ani na jej samo zachowanie. Oczywiście ta farsa nie była im obydwóm już potrzebna. Pewność Liv była nazbyt widoczna a sam juz-nie-Ferllo Parker nazbyt była znużona irytującym zachowaniem Paula. Była rektorka chwilami miała wrażenie że sam sam Paul domyślił się kim jest i tylko z nim się droczy jednak bez nazwania jej po imieniu miała związane ręce. Arva Vile był starym oprogramowaniem do zmiany wyglądu, jednak w czasach jego powstania obowiązywał jeszcze częściowy rygor na zasłony ciała, dlatego jego ograniczeniem stało się rozpoznanie przez jakąkolwiek osobę. W przypadku Parker była to Liv. Tak więc po nazwaniu jej po nazwisku system Arvy automatycznie zainicjował swoją własną kasację, uniemożliwiając jego kolejne użytkowanie. Z tego powodu wygląd jaki nosiła na sobie dawna przyjaciółka Liv był jej ostatnim i gdy go wyłączy ulegnie automatycznej delecji.

 



Avatar Ferllo jeszcze przewrócił oczami, po czym powiedział coś w niezrozumiałym języku. Cały strój zaczął się dezintegrować i lewitować w powietrzu, zaczynając od głowy. Gdy skończył swoje przepisywanie zaczął się dziwnie składać, chowając się do niewielkiego urządzenia na nadgarstku.
-Już myślałam, że żadne z was mnie nie rozpozna.- odezwała się starsza kobieta. Mimo że Liv wiedziała, że to ona jej widok i tak ją wzruszył. Nie wyglądała już tak młodo jak kiedyś, choć wciąż dopisywała jej uroda. Miała na sobie brudny biały podkoszulek i szare bojówki. Włosy, kiedyś tak pięknie proste i długie, były obcięte ponad ramiona a ich śnieżny odblask już od nich nie bił. Twarz miała pomarszczoną, choć na jej wiek nadal wyglądała młodo. Przede wszystkim jednak doszło na niej bardzo wiele ran i jedna szpetna blizna na policzku.- Rozumiem, że i teraz tak nie jest.- dodała gdy Liv milczała.

Jeszcze kilka chwil obserwowała wygląd swojej dawnej znajomej, po czym przysiadła się tam gdzie wcześniej siedział Paul, złożyła ręce na kolanach i przywitała ją dyplomatycznym tonem głosu.

 -Wyglądasz jak ścierwo, Samantho.
Parker głośno westchnęła z ulgą. Zamierzała przyjąć wszystko z twarzą a Liv do tego właśnie dojrzała. Ucieszyła się gdy nie usłyszała w jej głosie pretensji.
-Naprawdę nie podobało ci się moje przebranie?- uśmiechnęła się nieśmiało, bo choć chciała wierzyć, że Liv ma dobre intencje, nie była wciąż pewna czy córka Prynthii nie żywi do niej urazy.
-To się tak nazywa?
-Nie. Po prostu nie chciałam ci zaprzątać głowy nomenklaturą.
-Ach... No ale Paula i jego rodzeństwo nabrałaś.- zauważyła. Była rektorka inksynktownie spojrzała za okna swoich witryn.
-Oni naprawdę nic nie zauważyli?
Liv skrzyżowała ręce na piersi.
-A niby jak mieli? Każdy może być uparty jak ty.
Parker nie odpowiedziała. Widocznie zmartwiona zamyśliła się. Liv zagryzła zdziwiona wargi. Nigdy nie widziała jej tak spokojnej ale i smutnej. Wstała i podeszła do niej zza lady.
-Hej... Wszystko w porządku?

-Liv.- odsunęła się od niej. Wyprostowała się i powiedziała dość cicho: - Odkąd przybrałam tę funkcję panicznie bałam się rozpoznania. Nie lubię takich technologii a to był jeszcze stary model...
-Stary?
-Tak. Nowsze muszą być rejestrowane, a na tym mi najmniej zależało. Nawet nie wiesz ile osób na zewnątrz oszukuje się wyglądem. Zresztą...- zdjęła urządzenie ze swojego nadgarstka i schowała je do szuflady w ladzie.- ... nie zauważyłaś jak wygląda tutejsza społeczność? Dość estetycznie prawda? I całkowicie zdrowo.
-Hm...- Liv zamyśliła się. Parker nie mówiła jej kłamstw. To była prawda, że odkąd przybyli do Lebrycji większość osób wyglądała na dobrze prosperujących i po prostu ładnych.
-Och, ale nie umartwiaj się nad tym bardzo. To jest bardzo droga inwestycja. Chodziło mi o większość reprezentatywną.
Liv spojrzała na nią zdziwiona.
-O reklamy, Liv.
-Czy to etyczne reklamować coś fałszywym wizerunkiem?
Parker roześmiała się.
-Dawno temu, gdy ziemia na której stoisz należała do Europy, tak właśnie było. I także było to powodem licznych i długich debat.
-A teraz?
-Teraz to akceptowalne prawnie więc my nie musimy tracić na to czasu.
-Wygodne.

Umilkły na dłuższą chwilę ciesząc się atmosferą z dawnych lat. Z zewnątrz dobiegła ich rozmowa czekającego rodzeństwa. Parker wzięła głęboko powietrze chcąc coś powiedzieć ale Liv jej przerwała.
-A moja siostra? Widziałam ją na reklamach dookoła. Czy to może być ktoś inny?
Parker wypuściła głośno powietrze.
-To Anita. Stała się tu bardzo popularna.
-Nie mogłam jej nigdzie wyszukać.
-Bo to niemożliwe. I nikt by ci o niej nie opowiedział.
-Czemu?
-Zmieniła nazwisko. To popularne wśród ludzi, którzy tu się wybierają. No wiesz, nowy świat nowe szanse.
Liv opuściła smutna wzrok.
-Przyjechałaś tu dla niej, prawda?- domyśliła się Parker.
Liv skinęła głową.
-Przepraszam.
-Naprawdę?- Parker zaśmiała się. Brzmiała już pewniej choć wciąż tak dziwnie smutno.- Nawet gdybyś mi powiedziała, że mnie szukałaś przez te lata, nie uwierzyłabym.

- - -

Wysoki, smukły mężczyzna z wielką dumą i wyższością przekraczał kolejne przecznice bazaru. Doskonale wiedział dokąd zmierza, lecz jego chód bardziej przypominał spacer niż marsz do ważnego celu. A nie był on byle jaki. Chociaż w podupadającej dzielnicy bazaru i zamieszkiwanego przez biedniejszą społeczność był dzisiaj jego celem a plany, które z nim wiązał były bardziej znaczące niż przypuszczać mogli sami jego mieszkańcy.
Gdy stanął u progu drzwi podwinął szerokie rękawy ciemnoniebieskiego płaszcza i zastukał swoją ozdobną laską w drzwi. Po chwili otworzyła mu młoda dziewczyna.
-Ach, witam cię, moja droga Marietto.- fioletowłosy jegomość szerokim i teatralnym gestem ukłonił się kobiecie.
Marietta oparła rękę o biodro.
-Ralkov, przecież nie przyszedłeś do mnie.- wywróciła oczami i po rozejrzeniu się dookoła wpuściła go do środka.- Mógłbyś w końcu ubierać się mniej... charakterystycznie...
Pantaenius tylko się zaśmiał do niej i ruszył  w stronę korytarza. Gdy Marietta zamykała drzwi u progu ich domu powolnym krokiem zaczęło krążyćtrzech Flisów.

- - -

-To Synlarca Evely?- powtórzyła zdziwiona Parker. Liv wyjaśniła jej cel przyjścia tutaj a także obecny stan jej młodszej siostry. Liv skinęła zgodnie głową.
-Jak długo jest w tym stanie?
-Dwa tygodnie.
-Liv...- Parker zmarszczyła brwi.
-Ale to farmakologiczna śpiączka! Podobno tylko w ten sposób...
-Liv, wiem jak to działa. I to wcale nie polepsza sprawy.- Parker krążyła po sklepie dookoła.- To bardzo długo i źle że nadal nie jesteście pewni co jej jest. Zbadanie Synlarci raczej nic już...
-No nie do końca nie wiemy.- przerwała jej Liv. Parker oparła ręce na biodrach.- Pharadai coś wspomniał, że to od...
-Pharadai?!- zdumiła się śnieżnowłosa.- Przyjechał z wami?
-Taaak?- Liv odpowiedziała pytaniem. Nie była pewna czy będzie to coś dobrego, że przyjechał do nich jej były stylista.
-Liv, czy ty zrobiłaś kampanię poszukiwawczą? Miałaś w ogóle jakieś informacje by wciągać w to tylu ludzi?
Liv zawstydziła się. Wiedziała do czego dąży była rektorka. Nie powinna była wciągać tylu osób w jej sprawy rodzinne. Ale przecież nie zmuszała nikogo. A oprócz tego cynk jaki dostała o swojej siostrze okazał się niedawno fałszywy. Oprócz zbliżającego się balu organizowanego przez jej siostrę nie miała o niej żadnej informacji.
-Dobra, nieważne. Powiedz mi, do czego doszli lekarze.
Liv cicho westchnęła i powtórzyła jej mniej więcej wszystko co stało się poprzedniego wieczoru. Ominęła tylko swoje wybuchy agresji wobec Pattern choć na wspomnienia o nich odwróciła szybko wzrok co nie uszło uwadze Parker. Przemilczała to jednak widząc jak męczy to Liv. Poza tym nie to ją frasowało najbardziej.

-Tak to nazwał? Rozdwojeniem, na pewno?
Liv przytaknęła.
-A lekarze...
-No zachowywali się jakby to miała być jakaś wielka tajemnica.
-I jest.- odparła ponuro Parker ale nie kontynuowała. Zamiast tego usiadła patrząc zamyślona w podłogę. Liv w tym czasie przeskakiwała z nogi na nogę zdenerwowana jednak nie chciała na nią naciskać. Nie musiała być bardzo spostrzegawcza by widzieć, że z Parker uleciało co nieco żywiołowości.
-Daj mi tą Synlarcę.- odezwała się po dłuższej chwili. Liv aż wzdrygnęła z wystraszenia jej głosem. Podała jej urządzenie.- To i tak potrwa dzień lub dwa. Ale teraz najważniejsze jest dostać się do jej pamięci. Jeśli nie zresetowała się automatycznie będzie można odtworzyć ostatnią drogę użytkownika a tym samym... dowiedzieć się gdzie kupiła tamte... No, wiesz.
-Zastanawiałam się czy nie spróbować odtworzyć drogi z Pattern. Może by jej się coś przypomniało.
-Lepiej nie. Nikt się nie przyzna do takiego towaru.
-Więc to nielegalne?
Parker zaprzeczyła.
-Muszą chronić swoich klientów. Prawo pozwala na wyczyszczenie sobie umysłu. Po prostu trzeba im zapewnić pełną anonimowość.
-W jaki sposób... ją zapewniają?- spytała powoli Liv.
Parker westchnęła i podeszła do wejścia na zaplecze.
-Najczęściej sprzedawcy czyszczą sobie pamięć sprzed kilku kwadransów. To wystarczy by zapomnieć o kliencie i świadczonej mu usłudze.
-A więc możliwe, że nikt nie będzie pamiętał o wizycie Evely?
-Możliwe. Ale ja znajdę jakiś sposób, Liv.- Parker uśmiechnęła się do niej. Liv poczuła się jakby spadło z niej ogromne brzemię odpowiedzialności. Tak miło mieć przy sobie kogoś kto wie zawsze co robić. Gdy wymieniły się kontaktami, uzgodniły by na razie nie informować reszty kim jest i zaplanowały kolejne spotkanie nagle usłyszały krzyk Leara a po nim jeszcze bardziej rozdzierający głos Pattern.

- - -

Liv wybiegła jako pierwsza. Zobaczyła skurczonego Paula na ziemi trzymającego się za zakrwawiony brzuch. Pattern zakryła sobie twarz w dłoniach i kucała przy witrynie sklepu. Z kolei Lear stał między nią a Samem. Gdy się zjawiła ostrzegł ją przed napastnikiem. Spojrzała w kierunku naprzeciw. Stał przed nimi wysoki mężczyzna, ukryty od stóp do głów w obcisłe ciemne ubranie z emblematami, których nigdy wcześniej nie widziała. Na to wszystko miał nałożony ciemny, ciężki płaszcz na rękawach którego umieszczone było kilka skórzanych pasków. Na twarzy miał maskę przypominającą maskę gazową. Na jej widok Liv przeszły ciarki. W ręku trzymał zakrwawiony nóż i bawił się nim, przejeżdżając po ostrzy palcami w skórzanej rękawiczce. Na pasie było widać także broń palną. Nagle podrzucił nóż, chwycił go w drugą rękę i wymierzył ostrze w ich stronę. Nic jednak nie powiedział. Liv wycofała się za rannego Paula. Przystała obok Pattern i przytuliła ją do siebie. Ukradkiem spojrzała w drzwi sklepu jednak nikt poza nią nie wyszedł na zewnątrz.

Napastnik ruszył powolnym krokiem w ich stronę. Dzieliły ich trzy metry. Z każdym krokiem szumiały porozwieszane na jego spodniach łańcuchy. Gdy był wystarczająco blisko zatrzymał się i wziął zamach na Liv. Dziewczyna osłoniła twarz rękoma.
-Hej!- usłyszeli nagle. Ze sklepu za nimi wybiegła kobieta w średnim wieku.- Wynoś się stąd, Kultysto.- warknęła na niego. Liv osłupiała. Kompletnie nie znała tej kobiety. Miała wystające kości policzkowe i włosy uplecione w długi, gruby warkocz. Miała średni wzrost i drobną budowę ciała. Mimo to jej wyraz twarz był poważny a co najważniejsze - całkiem dobrze odstraszał.- Nie słyszałeś?- wyjęła coś zza pleców, uderzyła tym o udo i nagle w jej ręku zaczęła rozwijać się spiralna broń palna. Gdy przyjęła postać dziwnego pistoletu, część mechanizmów nadal poruszała się, krążąc wokół obwodu broni. - Wynoś się stąd, Ideonie.

Stali tak jakąś chwilę na przeciwko siebie. On zlustrował ją od góry do dołu, jakby nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Ona natomiast od początku patrzyła w jego maskę - a może nawet przez nią, prosto w jego oczy. Cokolwiek by nie robiła więcej podziałało - ów Ideon schował nóż do pochwy przy pasie i oddalił się od nich, kłaniając się im wszystkim na koniec i znikając za rogiem, kilkanaście metrów dalej.

Liv otworzyła usta by spytać się kim jest ich towarzyszka gdy nagle usłyszeli jęk Paula.
-Nie możecie tu zostać.- usłyszeli od kobiety. Dziwna broń zniknęła. Przykucnęła przy Paulu odciągając jego ręce z brzucha. Podciągnęła koszulkę i przyłożyła palce do jego rany.
-Aaaach!- Paul krzyknął.
-Rana jest głęboka. Prawdopodobnie uszkodził ci wątrobę.- mówiła do niego, chociaż wszyscy mieli pewność, że nie słucha jej.- Liv! Lear! - odwróciła się do nich na co obydwoje podskoczyli.- No ruszcie się! Zadzwonię po patrol ale musicie wyjść na główną trasę. Traficie?


* * *

-Już wychodzisz?- zdziwiła się Marietta na widok Ralkova w salonie. Stara szafa przy ścianie powoli zamykała przejście za nią. Ralkov powoli ubierał swój płaszcz na rozpiętą, szarą koszulę.- Ale cię wymęczyły, co?- zaśmiała się z potu na jego twarzy. Spojrzał na nią ze zmrużonymi oczami, po czym złapał ją za twarz.
-Pilnuj się, moja droga. Na dole zawsze czeka miejsce dla ciebie.- wysyczał jej bez uśmiechu. Marietta poczuła łzy na policzku.
-A tak przy okazji...- zabrał rękę od niej i skierował się do wyjścia.- Nie wtrącaj się w sprawy Flicha.
-A co mi do niego?- warknęła, wycierając mokre oczy.
-Nie podoba mu się twoja przyjaźń z delegacją z Panem. Chyba wiesz o kim mówię? Liv, Lear?- zaczął wymieniać znane jej imiona.
-Nie przyjaźnie się z nimi!- minęli kuchnię w której babcia Marietty, Mina, grała w karty z ojcem Marietty. Wydawali się nie widzieć kłótni dziewczyny z Pantaeniusem, która zdążyła przenieść się do przedpokoju.

-Och, no przecież. Inaczej czemu wysyłałabyś ich na piętro Żelaznej Ręki...
-O co ci chodzi, nic im nie będzie...
-Ojej, to ty nic nie wiesz?- zakrył teatralnie usta.- Tydzień temu zmienił im się kalendarz. Teraz dzisiaj mają spotkania.- Ralkov celowo nie nazwał ich ceremonii odpowiednią nazwą. Ludzie Flicha od dawna chcieli pozbyć się Kultu Golemów nie tylko z Bazaru ale przede wszystkim z okręgu Brendy1 przynajmniej do partii 3s. Rozsiani byli oni na tym terenie nie tylko "kultywując" swoje tradycje i podejrzane obyczaje ale przede wszystkim nadal zrzeszali ludzi. A ponieważ nie był to wymagający obrzęd, ich członkiem mógł zostać każdy, najczęściej ci biedniejsi. Dlatego środki na swoje utrzymanie czerpali z innych rzeczy - a te już bezpośrednio oddziaływały w interesy Flicha.
-Widzę, że na bieżąco jesteś w ich temacie. Może sam do nich dołączyłeś...- nie dokończyła ponieważ młody mężczyzna błyskawicznie zaatakował ją swoją laską wysuwając z niej ostrze i przykładając do szyi.
-Stajesz się coraz bardziej irytująca, moja koleżanko.- niemal wypluł ostatnie słowo. Tak bardzo nie znosił tej pyskatej dziewczyny i nigdy się z tym nie krył. Jednak Marietta wyrosła z przekonaniem, że chroni ją niejako immunitet za wszystkie te informacje, które kiedyś przekazała Flichowi o Żelaznej Ręce. Nie wiedziała, że po tylu latach każda wdzięczność w końcu wygasa. Zwłaszcza, jeśli nie okazuje się nadal lojalności.
-Czas na ciebie.- pokazała mu gestem drzwi. Prychnął na nią i schował broń. Gdy chwycił za klamkę z impetem odwrócił się jeszcze do niej. Cofnęła się lekko, zaskoczona.
-Ostatni raz pomagasz Liv i jej kampanii. Nie życzymy sobie by taka głupia dziewucha posyłała ich na śmierć przy pierwszej lepszej okazji.
Wywróciła zła oczami.
-Przestań mnie w końcu straszyć.
Roześmiał się i otworzył drzwi.
-Jesteś coraz głupsza, Marie. Jeśli coś im się tam stanie to ty za to odpowiesz- i wyszedł, zwołując za sobą patrolujących okolice Flisów.

Marietta zamknęła drzwi i opadła na podłogę. Jeśli powiedział jej prawdę wprowadziła ich do paszczy lwa. Bardzo głodnego.

* * *


Całą wieczność trwało nim Liv i Lear przenieśli Paula do głównego przejścia. Jak mogli się domyśleć, nie było żadnej kolejki na górę. Uruchomili windę i czekali w napięciu i ciszy na jej zejście. Pomogli Samowi usiąść na ziemi a sami w tym czasie łapali oddech. Droga stąd do Ferllo była bardzo długo a dodatkowo bali się, że znowu spotkają Ideona. Lub innego Kultystę.
-Bardzo boli?- Pattern przykucnęła przy bracie. Kobieta, która odgoniła od nich obcego mężczyznę pomogła im złożyć prymitywny opatrunek wokół talii ich brata. Następnie wróciła do sklepu, obiecując telefon po pomoc, która będzie na nich czekać na 17. piętrze. Nie wiedzieli tylko w którym kierunku i dlaczego w ogóle mieliby uwierzyć, że jest tu aż tyle pięter. Zwłaszcza, że jedno zajmowało tak wielką przestrzeń, którą część zajmował pusty plac z wielkim pomnikiem.

-Nie...- Paul jęknął.- Może trochę... Och, nie płacz już...- poklepał siostrę, której zbierały się łzy.

Liv mimowolnie uśmiechnęła się na ich widok. Nie było to na miejscu ale gdy patrzyła na opiekujące się sobą rodzeństwo, wzruszyła się. Odwróciła wzrok, by Paul nie myślał, że cieszy ją jej cierpienie.
-Nie chcesz wiedzieć... Co się stało?- Lear nadal dyszał. Stał obok niej, w oddaleniu od Paula i Pattern.
Liv spojrzała na niego zdziwiona. A nie było to oczywiste?
-Nie zaatakował was z zaskoczenia?
Potrząsł głową.
-Wygłosił jakiś dziwny monolog... O jakiejś krwi i... Nie wiem nawet. Chyba chciał nas sprawdzić, nie wiem. Może nawet Flich go nasłał albo ten cały Pontius...
-Tamta kobieta nazwała go Kultystą. A poza tym Flich nie zrobiły czegoś takiego.
-A skąd możesz to wiedzieć? Ja poznałem ich!- urwał, słysząc jak podniósł lekko głos.- Poznałem kilku... Nie tak wyglądali... Nie tak się zachowywali. Nie uwierzę, że był jednym z nich.
-A ja że to spisek Ralkova i jego szefa.
Umilkli na chwilę. W tle cicho słyszeli jak winda odbija od kolejnych pięter.
-I co było dalej?
-Och, tak.. Cóż, gdy w końcu wyciągnął ten dziwny nóż Paul stanął w naszej obronie.
-Paul?- odwróciła się do Sama i Pattern. Młodsza siostra Sam przysiadła się do brata i delikatnie objęła go opowiadając mu z wielkim podnieceniem o swojej protezie. Wyglądało na to, że polecała mu swoje firmy, w razie gdyby potrzebował zamienników narządów.- Ojej...- zniesmaczyła się Liv na ich widok.
-Daj im swobody.- Lear zbliżył się do niej.- Nawet nie domyślasz się jakie to dla nich ważne.
-Dlaczego?
-Bo w końcu nie stchórzył, Liv.

* * *

Kiedy w końcu przyjechała winda wszyscy ustawili się przed nią. Gdy znajdowała się kilka pięter wyżej postanowili podnieść Paula. Niestety zrobili to tak szybko, że prawie zwymiotował na nich. Dobrze widzieli, że jego stan się pogarszał, jednak milczeli nie chcąc go martwić. Z takim fałszywym uśmiechem i optymizmem nie spodziewali się spotkać jej w otwierającej się windzie.
-O mój padre, ten kretyn miał rację!- przeraziła się na ich widok. Osłupieli patrzyli jak pomaga im zabrać Paula do windy.
-Eeee... Hej z powrotem, Marietto?- odezwała się po chwili ciszy w windzie Liv. Stała w kącie nabliżej Latynoski. Lear i Pattern podtrzymywali brata.
-Co wam się stało?- spytała, mimo że domyślała się tego. Lear i Liv wymienili spojrzenia. Lear zaczął całkiem szczerze opowiadać ale wtedy Liv mu przerwała, dokończając kłamstwem. Nie wiedziała do końca czemu, ale nie chciała pytać o Ideona pierwsze lepsze ossby, a Marietta stanowczo się do nich zaliczała. Przynajmniej z jej perspektywy. Lear przyzwolił jej na to, nawet z ulgą słuchając jak dokańcza historię o napaści na nich, pomijając zarówno postać Ideona jak i dziwnej starszej kobiety. Wtedy właśnie przypomniał sobie swoje zdziwienie gdy na krzyk Pattern zjawiła się Liv i ta kobieta a Ferllo nawet nie raczył się pokazać. Postanowił spytać o to później Liv. Nie wiedział jednak, że Liv także jej nie znała.

Po jeszcze kilku niekomfortowych chwilach dotarli na 17 piętro. Było zdecydowanie bardziej zadbane od ich poprzedniej lokalizacji. Niezwykłym było także to, że winda był położona na zewnątrz wysokiego, jasnego budynku urzędowego a kilka metrów dalej znajdowała się ulica. Marietta pomogła im wyjść. W tym czasie do windy wsiedli kolejni pasażerowie. Gdy zniknęli im z oczu ktoś ich zawołał. Czarny długi samochód podjechał obok nich. Liv w osłupieniu patrzyła jak Aivel Hresthford pakuje do środka Paula, po czym zaprasza do pojazdu pozostałych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz