czwartek, 17 czerwca 2021

Rozdział 6
"Nasza wielka wina"

Liv w zamyśleniu obserwowała Paula, leżącego na łóżku szpitalnym. Jej wizyta zaczęła się kilka chwil temu jednak nie wiedziała jak zacząć rozmowę. Wcale nie była zadowolona, że zaryzykował swoje życie dla rodzeństwa. Najchętniej wypomniałaby mu, jaką głupotą jest poświęcać się dla bliskich. Od tylu lat miała dość romantycznych samobójców i altruistów, oddających życie dla wyższej sprawy. Ich ofiara nikomu nie pomagała. Ścisnęła pięści na kolanach. Nawet nie czułą się źle z takim myśleniem, chociaż wiedziała, że powinna. Gryzła się więc w język by nie skomentować jego dzielnego zachowania.

 

 

Oprócz tego, nie mogła zapomnieć o niedawnej rozmowie z Learem na temat jej młodszej siostry. Powoli traciła siły na dalsze kłótnie o jej wybudzenie. Bała się tego, w końcu było prawie pewne, że jej siostra zakupiła lewe medykamenty i zaaplikowała sobie tutejszy narkotyk, a myśl o tym, że mogła i chciała zapomnieć - przytłaczała ją. I choć Pharadai pocieszał ją przez te kilka dni, skupiając się głównie na wynikach badań i minimalną dozą rozszczepienia we krwi Evely (przemilczał jednak fakt, że dość późno przeprowadzono dodatkowe badania w kierunku takich używek.) nie zgadzała się z jeszcze jednego powodu, tego, którego nie mogła im tak naprawdę wyjawić, przez który powoli ścierała granicę między dumą a powinnością. Ponieważ zakazała jej tego Parker. Ale to była zupełnie inna historia.

 

Westchnęła głęboko. Powinna w końcu się odezwać. Nie tak to miało wszystko wyglądać. Od czego w ogóle się to wszystko zaczęło? Przecież po otwarciu granic odnowili swoją przyjaźń. A teraz ich drogi znowu się rozchodzą.

 

-Nigdy tego nie zrozumiałam...- odezwała się cicho po jakimś czasie. Patrzyła na niego ze smutkiem i nostalgią. - Czemu nie wróciłeś do pozostałych. Wydawało mi się, że ci wybaczyli Igrzyska... - wzięła głęboki oddech- Wtedy, na tamtym spotkaniu... Miałam wrażenie, że wszystko może być takie jak dawniej.

Paul milczał, jednak ze skupieniem patrzył na nią. Niecodziennie wspominali dawnych znajomych.

-Nie wiem czemu wybrałeś kontakt z nami. Ja... - zawstydziła się. - Często się o to obwiniam, wiesz...- nie mogąc znieść jego wzroku, spojrzała na okno.- Nigdy też nie powiedziałam tobie...- zagryzła wargi czując jak coraz bardziej się denerwuje. Paul nie wiedział co chce powiedzieć jednak wyprostował się nieznacznie i oparł o ścianę. Odwróciła się do niego z poważną miną.- Że to wtedy... Na balu absolwentów...- otarła łzy z policzka. Paul już się domyślał. W końcu tylko jedna, znacząca rzecz wtedy się wydarzyła: - Przyznałam się jej*.

 

- Liv...

- To przeze mnie wyskoczyła z tego balkonu. Z mojej winy.

- Na Andena i Porco, Liv! Czemu?! - podniósł na nią głos. Czy to naprawdę z powodu Liv mogła się zabić?

-Nie przeklinaj! - automatycznie upomniała go. Wypominanie chociażby jednego imienia zabójców dzieci rewolucji** było najgorszą klątwą w Panem. Ten słuszny ostracyzm trwał kilka pokoleń. Przez chwilę oboje milczeli, jakby czekali aż ktoś do nich wejdzie czy wszystko w porządku. Liv głośno westchnęła i kontynuowała cichszym tonem:

 

-Nie musisz na mnie wrzeszczeć, myślisz, że sama nie miałam przez to wyrzutów?- skrzyżowała ręce na piersi.- Poza tym, nie wspomniałam o tym, żeby znowu to drążyć. Po prostu źle mi z tym, że znowu narażam ciebie i twoją rodzinę. Przecież mogliście wieść teraz zupełnie inne życie.

Nie zaprzeczył, taka była prawda. Powinien zostać wtedy w środku a nie pobiec do płaczącej nad ciałem Ranniel, Liv. Przecież tak dobrze się z nimi bawił. A Leone wyznała mu swoje uczucia.

Z trudem westchnął wyrywając się z tamtych wspomnień. Już i tak tego nie zmienią. Nieznacznie się schylił co za bolało go na tyle mocno, że złapał się mimowolnie za opatrunki na brzuchu. Liv wstała by mu pomóc ale powstrzymał ją ręką. 

 

-To dlatego porzuciłaś pracę dla Juno***? Przez jej śmierć?

 

No tak, Juno. Zaproponowano jej bezpośrednią współpracę z ich laboratorium zaraz po jej ogłoszeniu. Przyjęła to z dumą, będąc oficjalną twarzą nowego pokolenia androidów. Pracowała z nimi kilka lat, często na miejscu (co podobało się Evely, gdyż chętnie odwiedzała Faithesa a poza tym często dołączała do nich Pattern i jej bracia) do czasu gdy w końcu nie zgodziła się przyjść na dziwną, coroczną celebrację końca szkoły połączoną z nieoficjalnym świętem końca dorocznych dożynek. Nie rozumiała czemu było to organizowane jednak to głównie przez grafik z Juno odmawiała uczestnictwa w tych celebracjach. Spotkali się wtedy z dawną klasą, i wydawało się, że wszystko może być jak dawniej. Do tamtej rozmowy z Ranniel.

 

 

* * * FRAGMENT FLASHBACKU * * *

 

 

- Fajnie, że w końcu postanowiliście wpaść tutaj z Paulem. - Ranniel rozciągnęła się obserwując pod nimi panoramę miasta. Miała na sobie piękną, jasną sukienkę wieczorową z na wpół odsłoniętymi ramionami a także delikatnym, dekoracyjnym boa. Liv także wystroiła się na tę okazję, choć jej sukienka nie była skrojona w taki ekspansywny sposób jak strój jej rozmówczyni.

-Jestem aż taką duszą towarzystwa?- zaśmiała się Liv krzyżując dłonie na piersi.

-Och - Ranniel ucichła, po czym zrozumiała żart - Nie, nie. Po prostu źle to wyglądało, że co roku świętowaliśmy bez Zwycięzców.  

Liv tylko westchnęła odwracając się w stronę sali balowej. W środku Paul (prawdopodobnie za namową Liama) właśnie zapraszał do tańca Leone.

-Hej, czy to nie twój kochaś tańczy właśnie z naszą buntowniczką?- Ranniel wskazała jej tańczącą w środku parę. Liv wzdrygnęła obojętnie ramionami. Jakoś nie przeszkadzało jej to. Nagle poczuła dziwny zapach wokół siebie. Podążając za wonią zrozumiała, że pochodzi od jej byłej koleżanki z klasy.

-Byłaś ostatnio w Kapitolu? - domyśliła sie pochodzenia jej perfum.

Ranniel spojrzała na nią, zaskoczona zmianą tematu a chwilę potem uśmiechnęła się z zadowoleniem.

-Och, żeby tylko ostatnio!- zasłoniła usta we fałszywej skromności.- Odkąd otworzyli granice jest tam naprawdę świetnie! Ojciec ciągle nas tam zabiera.

-No coś takiego...

-Nawet tę sukienkę kupił mi w którymś z butików. Przyznaję, nie była zbyt tania a krój był przerobiła ale ten materiał, Liv! Dotknij!- i nie ostrzegając chwyciła dłoń Liv by pokazać jej teksturę materiału. - To same nowości z Nowego Świata! Dopiero sprowadzane do nas...- Liv nie słuchała jej dokładnie, skupiając sie na fakturze materiału. Od dawna nie miała czegoś tak delikatnego w rękach. Westchnęła wspominając gładkie piżamy i stroje codzienne, które nosiła w Tyradzie.

-Wiedziałam, że ty mnie zrozumiesz!

 

Liv otrząsnęła się ze wspomnień i spojrzała na nią zdziwiona.

-Sonia na mój widok nie mogła powstrzymać swojej zazdrości a Teiana...

-Wiesz, może paradowanie w tak drogich rzeczach tutaj...

-Nie moja wina, że nie jestem w klasie średniej, Liv!- warknęła na nią. Zapadła chwila ciszy. Ranniel milczała przez chwilę, mamrocząc coś o upojeniu alkoholowym. Kontynuowała spokojniejszym tonem.- Poza tym sama teraz żyjesz w podobnych warunkach a ciebie jakoś nie odrzuciły.- zauważyła. Miała rację, nie dało się nie zauważyć niechęci do Ranniel przez pozostałych absolwentów a nawet części nauczycieli. Raz nawet wydawało się Liv, że usłyszała znajome słowa od samej Morgany ale uznała, że to tylko przesłyszenie.

-Więc teraz kompulsywnie wypełniasz smutek jaki ci sprawiają?- Liv w końcu puściła jej sukienkę. Nadal jednak ocierała palce, jakby wciąż czuła go między palcami.

-Kompulsywnie, no wiesz co!- Ranniel poprawiła w złości fryzurę i ruszyła w kierunku wyjścia z balkonu. Nagle jednak przystanęła i odwróciła się zdenerwowana do Liv.- Dobrze wiesz, że wysłaliśmy mu tamten węgiel, żeby go zmotywować.

 

Liv zesztywniała. O czym ona mówiła?

- Na waszych Igrzyskach, Livender.

-Ale jaki węgiel?

-Jako podarunek dla ostatniej dziesiątki na arenie. Wybraliśmy Paula zamiast ciebie.- powiedziała dość chłodnym tonem. Liv o tym doskonale wiedziała. Jednak nie zdarzyło jej się spytać Paula co od nich wtedy otrzymał. W końcu, minęło tyle lat.

-I daliście mu węgiel?- dalej nie rozumiała aluzji i roli surowca jako prezent na Igrzyska.

-Ty tak na serio, nie pamiętasz?- Ranniel zmrużyła oczy.- Ludzie w mieście mieli nam to potem za złe. Ale tylko my wiedzieliśmy, że ten węgiel nie był karą. Chcieliśmy go zmotywować do walki!- otworzyła usta by coś dodać ale przerwały jej toasty z wewnątrz sali. Swoje przemówienie zaczęła w końcu pani Perla Ceillo, ich była wychowawczyni. Ranniel westchnęła przesadnie i podeszła bliżej Liv.- To był węgiel dla Vertona, chyba jego nie zapomniałaś?

 

No tak.

 

Verton.

 

...

 

Liv otworzyła buzię z niedowierzaniem. To nie miała byś motywacja tylko pretekst do jej zabicia. Chcieli przypomnieć Paulowi tamtą eskapadę z Liv i przypadkowej, okrutnej śmierci Vertona, jego psa.

-Daliście mu powód by mnie zabił?

-Wspomnienie, Liv.- Ranniel uśmiechnęła się zadowolona. - I to nawet nie był mój pomysł. Ale wiesz co, dam ci wskazówkę - cały wieczór podbija do niego. - puściła oczko do Sotoke. Liv spojrzała w kierunku sali szukając Leone. Jak się spodziewała, dalej bawiła się z Paulem, ale teraz dołączyła do nich Sonia i Ronald.

- Leone chciała zmotywować Paula żeby mi nie zapomniał...

- Mhm. Nieźle to wykombinowała, akurat gdy zmienił zdanie by ciebie chronić z tamtą rudą z 3. Więc nie mów mi, że to ja zasłużyłam na takie traktowania skoro nic nie zrobiłam, podczas gdy ciebie już wtedy spisali na straty. Zresztą, świetnie to rozegrali, najpierw ci współczuli a potem, gdy już wyjechałaś z chęcią wbili ci nóż w plecy żeby teraz znów udawać wielką, wspaniałą klasę...- urwała widząc wzbierając się łzy w oczach Liv.- Ych...- złapała się za głowę.- Wybacz, Liv.- powoli usiadła przy balustradzie.-  Chyba naprawdę mam słabą głowę do tych drinków...- podeszła widocznie zmęczona do barierki. - Nie gniewaj się, jesteś jedyną która traktuje mnie jeszcze na równi...

Ale było już za późno. Nie tylko Ranniel udzielił się nastrój zwierzeń.

 

-To ty byłaś trybutką tamtych Igrzysk. - wycedziła jej wściekle Liv, ze łzami spływającymi po policzkach.

 

 

* * *

 

 

 I tyle. Jedno zdanie wystarczyło by kogoś zniszczyć. Światopogląd, własne mniemanie, motywacje i marzenia. Wszystko okazało się zbudowane na złej percepcji, na fałszywym determinizmie. Przekonanie o wyjątkowości, o istnieniu planu dla siebie staje się nagle omyłkowym marzeniem a w jego miejsce zaczynają odsłaniać się prawdziwe fakty. Ranniel zbudowała swoją samoocenę w oparciu o swoje dokonania, zdolności a w końcu i same warunki, które przecież jej się należały. Skąd mogła wiedzieć, że życie, które wiodła do tej pory, nigdy do niej nie należało.

 

Liv cicho jęknęła. Tamten wieczór nie skończył się dobrze. I miał swoje dalsze konsekwencje, jak na przykład porzucenie pracy w laboratorium Juno.

 

-Nie od razu, ale tak. Dlatego. - przyznała mu się. - Na początku stwierdzili, że to świetna okazja sprawdzić moją reakcje na taką ekstremalną sytuację.

-A potem? - zaciekawił się.

Zmarszczyła brwi.

-Potem przyznali, że sami planowali ułożyć taki scenariusz. Nie spodobało mi się to. A poza tym... Nawet nie wiem czemu to zrobiła. Ciągle mam w głowie to co wtedy powiedziała...

 

Nim Paul zapytał jakie były ostatnie słowa Ranniel do sali powróciło jego rodzeństwo. Minęło kilka dni od jego operacji i powoli dochodził do siebie po ataku. W tym czasie Liv, Lear, Pattern a także Pharadai urządzali sobie Tournee w tę i we w tę między szpitalem Evely a jego. Było to bardzo niezręczne ponieważ zarówno Lear jak i Pattern nie mogli powstrzymywać się od złości na Liv, która nie dała się przekonać do budzenia siostry z farmakologicznej śpiączki. Trwało to te kilka dni ale w końcu, przy pomocy Pharadaia, zdołali ją do tego przekonać. Po dopełnieniu wszelkich formalności i rozmowach z lekarzami zdecydowali się ją obudzić. Jednak w dniu wybudzenia Ralkov, który wcześniej zapewniał im transport i eskorty do szpitali, zapytał Liv i Leara o przygotowania do balu a gdy nie uzyskał zadowalającej (a tak naprawdę żadnej) odpowiedzi, oznajmił, że zabiera Liv na zakupy.

Liv odmówiła złowrogo, grożąc mu by nie wchodził im dzisiaj w drogę na co przystojny mężczyzna w całkiem dostojny sposób zaczął jej grozić. Nim Lear i Pattern zdążyli zareagować w ich salonie znajdywało się trzy razy więcej Flisów od nich samych. Zaproponowała więc, aby zabrać Leara, który także nie ma wyjściowego stroju ale Ralkov tylko ją wyśmiał. Kilka chwil później siedziała razem z nim w jego limuzynie.

 

                                                                                * * * 

 

- Nadal nie rozumiem czemu nawet Pharadai nie mógł dołączyć. Był moim stylistą. - odezwała się po dłuższej chwili ciszy.

- Och, błagam, Liv. Myślisz, że nie wiem po co naprawdę tutaj przyjechał?- uśmiechnął się szeroko, obnażając swoje wąskie, białe zęby. Jak zwykle, miał na sobie długi, elegancki płaszcz rozpięty od pasa. Długie włosy swobodnie opadały na ramiona a na twarzy był widoczny lekki zarost. Liv zastanowiła się, skąd Flich bierze do pracy takich modnisiów.

Nagle zauważyła jak zmieniły się okolice przez które przejeżdżali. Przybliżyła się z niepokojem do szyby, obserwując jak opuszczają centrum miasta.

- Nie pochlebiaj sobie, nie jesteś warta porwania.- usłyszała arogancki ton Ralkova. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Nie wyobrażam sobie by twojego ojca w ogóle obchodziłby jakiś okup.- dodał z zadowoleniem, po czym otworzył barek w ścianie wyjmując alkohol.

- Więc czemu...

- Bo jesteś kretynką, Liv. - zaśmiał się, po czym nalał sobie szampan. - Jak możesz być tutaj incognito jednocześnie cały czas się przedstawiając? - jego ton był coraz bardziej poważny. Odłożył swoją szklankę i przyszykował wysoki, elegancki kieliszek. - Za każdym razem mówisz kim jesteś a potem nagle prosisz "No ale zapomnijcie o tym". - podał jej go. - Zróbmy toast za twoją głupotę. - i nie czekając na nią wypił duszkiem zawartość kieliszka.

- Ja nie piję...

- To część przygotowań. - zachęcił ją. - Nie możesz tego wypluć na jej przyjęciu. Co to by było za faux pas, od nie-córki-prezydenta Panem.

Z niesmakiem zbliżyła szkło do ust. Gdy tylko posmakowała szampan z obrzydzeniem wypluła go przed siebie. Ralkov roześmiał się głośno. Dalszą drogę spędziła na usilnych próbach nie oplucia Pantaeniusa jego własnym szampanem.

 

* * *

 

Boutique Madame Beadupart mieścił się w bardzo daleko od centrum Brandy, terenie oznaczanym często, choć błędnie, jako Branda1/ps, co w dużym uproszczeniu miało oznaczać partycje jednej sertii, nowej jednostki administracyjnej dla miast powstałych na obszarach dawnych aglomeracji. Powstały one po wielu wyniszczających kataklizmach a także wskutek zwiększonego zagęszczenia ludności. Dodatkowo UWK (Unia Wyzwolonych Krajów) zobligowała dostępne urzędy aby do nazewnictwa dodać jednostki liczbowe, wyróżniające Podniebne Miasta. Oznaczało to, że pełna nazwa miasta - do którego przywiozło Liv i pozostałych podwodne metro - Branda1/pp5s,  była skupieniem z pierwszej partycji (1) Lebrycji a ponadto posiadała w swoich terenach partie piętrowe (pp) położonych na pięciu sertiach (5s) wzwyż. Przeciwnicy takiej nomenklatury często zarzucali nie spójność wyrażeniu sertii, jakoby w wielu krajach nie zawsze była poprawnie stosowana. I tak, często miasta posiadające Wysokie Kondygnacje zapisywały sobie symbol sertii w swoich nazwach. Wiązało się to z szeregiem ustępstw, przywilejów i ulg dla takich urbanizacji, dlatego proceder ten był niezwykle popularny. Do tego stopnia, że niewiele później powstała specjalna komisja sprawdzająca architekturę aplikujących miast. Oczywiście jak każdy przepis, działał on obosiecznie, pozwalając na rozwinięcie się wielu nielegalnych procederów, mających na celu oszukanie ram wytyczających granicę między Kondygnacjami a Podniebnymi Miastami.

 

W takiej właśnie oszukanej sertii wylądowała Liv z Ralkovem. Była to ekletycznie urządzona dzielnica z porozrzucanymi co kilkanaście metrów szykownymi sklepami. Oczywiście wszystko było położone na ziemi (zamiast unosić się nad nią) jednak każda budowla pnęła się kilka pięter w górę, nawet gdy taka budowała nie była kompletnie funkcjonalna. W rezultacie Liv w dużym osłupieniu wychodziła z limuzyny na ulice pełne dekoracyjnych, bogato rzeźbionych kamiennych schodów, pnących się we wszystkich możliwych kierunkach a także metalowych szkieletów, na których kilka pięter wyżej pnęły się kondygnacje. Liv nie znała historii tego miejsca, dlatego spróbowała zgadywać powód tej dziwnej architektury. Jednym z jej domysłów był na przykład pomysł, iż takie budownictwo to pozostałość po pamięci dawnych czasów, w czasie której większość kontynentów została zalana przez wzbierający się masowo poziom oceanów. Coś jej jednak podpowiadało, że technika którą widziała przed sobą nie mogła być aż tak stara. Spojrzała pytająco na Ralkova, który odebrał to jako zaproszenie. Wziął ją pod rękę, po czym rozpoczął jeden ze swoich najdłuższych monologów, wcielając się tym razem, w rolę przewodnika. 

 

W trakcie prowadzenia i częściowego słuchania Ralkova (mimo wszystko wrzucał swoje kąśliwe uwagi co jakiś czas, przez co Liv systematycznie zmniejszała swoje skupienie) zauważyła kilka rzeczy. Na przykład to, że wszyscy pracownicy Ralkova- Flisowie- zostali w limuzynie. Ponadto z każdych mijanym piętrem zaczynała rozumieć rozmieszczenie schodów i dróg je łączących. Zdawało jej się teraz, że tworzą piękną i symetryczną harmonię, tworzących drogi do każdego sklepu i usługi w tej luksusowej dzielnicy. A oprócz tego wszystkiego Liv nie mogła nie zauważyć wręcz karykaturalnie wystrojonych ludzi dookoła. Niektórym z nich towarzyszył nawet ktoś w rodzaju służby. W ich dziwnych kostiumach nie mogła nie rozpoznać analogii do własnej stolicy.

 

- Tylko im nie mów - usłyszała sarkastyczny ton Pantaeniusa - Że to wszystko wyszło już z mody. Nowinki modowe z Kapitolu przychodzą tutaj z opóźnieniem.

- Hm... - zlustrowała jego odzienie. Przy tak wielkiej tekstylnej konkurencji prezentował się całkiem znośnie. - Jesteśmy jeszcze w Brandzie?

- Ach, ależ nie! - ponownie rozemocjonował się i opowiadał jej kolejne historie dzielnicy. W ten sposób szybko minął im czas na dotarcie do butiku Madame Beadupart. Liv z otwarto szeroką buzią weszła do sklepu, którego szyld zdobiła podobizna jej starszej siostry.

 

* * *

 

- Nie, nie. Ta także nie leży na dobrze, panno Aberforth. - tęga kobieta w wielkim, turkusowym kapeluszu z kilkoma strusimi piórami na rondzie potrząsnęła zmartwiona głową.- Przykro mi, że tak długo to zajmuje. Jestem prawie pewna, że skroiliśmy je według otrzymanych rozmiarów.

Liv spojrzała znużona na wyraźnie zadowolonego z siebie Ralkova.

- Proszę się nie przejmować, Madame - ukłonił się do starszej kobiety nonszalancko. - Najwyraźniej nasza zwyciężczyni zaczęła celebrować swoją wygraną troszkę wcześniej. - dyskretnie mrugnął do Liv, która tak się spięła ze złości (i poniekąd zażenowania swoją figurą), że odpruła guzik z tylnej części gorsetu, który przeleciał tuż obok zmęczonej pracownicy butiku.

- Och, przepraszam... - zawstydziła się Liv. Młoda dziewczyna wywróciła oczami i schyliła się by poszukać pocisku. Z wielką przesadą podniosła go i podała go właścicielce. Przy okazji szepnęła jej coś do ucha, patrząc jednocześnie na czerwoną Liv.

- Hm, tak, Pranju. Być może to najlepszy pomysł. Przynieś je, jeśli mogłabyś. - pani Beadupart była zdeterminowana by ubrać Liv w sukienkę, w którą spokojnie się zmieści, nie niszcząc przy tym zamówienia. Ku rozpaczy właścicielki, zdążyła rozerwać już kilka materiałów. Pranja, dwudziestokilkuletnia hinduska, westchnęła i z udawaną uprzejmością odeszła na zaplecze, by po chwili podać swojej pracodawczyni jedne z piękniejszych sukni jakie Liv widziała w swoim życiu. Jedna była koloru ciemnozielonego, z szerokimi bufami na rękawach i rozbudowanym panierem, który był tak szeroki, że ciężko było uwierzyć, że drobna kobieta była w stanie ją unieść jedną ręką. Druga suknia była mniej ozdobna, pozbawiona falbanek i kokardek, w kolorze ciemnopomarańczowym dobrze prezentowała się dla cery i włosów Liv. Już chciała po nią wyciągnąć rękę ale, chyba w ramach zemsty, Pranja podała jej najpierw pierwszą suknię.

 

* * *

 

Liv wróciła z "udanych" zakupów późnym popołudniem. Resztę dnia spędziła z Learem, któremu opowiedziała wszystko czego dowiedziała się od Pantaeniusa. A było tego całkiem sporo, choć tematem numer jeden do końca wieczoru było to, że na bal zostali zapowiedziani jako Urika Aberforth oraz Jeanard Trenett - zwycięzcy loterii w ramach której wygrali spotkanie z gwiazdą Igrzysk Krwi, Lantville, o której już wszyscy wiedzieli, że była siostrą Liv i Evely – Anitą.

 

 

 

 

*, ** - dwa flashbacki, nad którymi pracuje od dłuższego czasu. jestem tym okropnie podekscytowana!

*** >>>> patrz: Epilog 1: w którym tajemnice zostają wyjaśnione oraz Epilog 2: jak potoczyło się wiele innych spraw

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz