środa, 27 lutego 2019

Rozdział VIII ~
"Kiedy pokornie zaczniesz odbudowę narzędziami, które sam zniszczyłeś"

Branda1/pp5s była pierwszym miastem w jakim postawili stopę na Nowym Kontynencie. Lebrycja okazała się być zamożnym krajem a dworzec, których ich powitał był jeszcze bardziej nowoczesny od poprzedniego. Sklepienie było wysokie prawie jak w kościołach a także łukowato wygięte. Co kilka metrów rozwieszone były ogromne żyrandole a także złote girlandy, sprawiając wrażenie przebywania w pałacu. Po sprawdzeniu dokumentów przy odprawie zaprowadzono ich do miejscowego składu medycznego. Nie rozumiejąc nic z ich mowy dali się tam zaprowadzić, odłożyć bagaże a nawet zaszczepić. Dopiero gdy Evely zobaczyła igłę zbuntowała się. Wtedy pielęgniarka z krótkimi czarnymi włosami i dziwnym tatuażem na twarzy machnęła zawstydzona ręką, jakby coś sobie przypomniała. Zawołała jeszcze dwie inne, chyba naskrzeczała na nie, po czym ułożyła ręce w geście by zaczekali na nią i sama wyszła.

-Chyba nie mamy kłopotów, co?- spytała cicho Pattern gdy byli sami.
-Może myślą, że coś przemycamy. Jak myślisz, Livciu?- mruknęła Evely, gładząc swoje ramię. Czuła ulgę, że zdołała się wymigać od szczepienia.
-Co?- Liv wyrwała się z zamyślenia.- Nie mówiłam wam?- rozejrzała się po wszystkich, którzy patrzyli na nią zaskoczeni.- Takie są procedury... Kilka lat temu mieli kilka epidemii...
-Kilka epidemii?- prychnął sarkastycznie Paul, po raz pierwszy od dawna odzywając się do niej. Właśnie z tego powodu nie wiedziała co mu powiedzieć, on stracił wątek a pozostali tylko milczeli.

Po kilku minutach pielęgniarka wróciła razem z wysoką i szczupłą szatynką w okularach. Była azjatką, miała na sobie sztruksową kurtkę a ręce trzymała ciągle jakiś nowoczesny model telefonu.Wyglądała na zabieganą ponieważ wokół niej unosiły się przezroczyste, płaskie ekrany a ona sama wydawała się prowadzić tysiąc konferencji naraz. Mówiła głównie coś pod nosem ale czasem podnosiła głos a wtedy zdawali sobie sprawę, że jej także nie rozumieją. Dopiero gdy pielęgniarka ją upomniała odwróciła się do nich i uśmiechnęła. Zdjęła z ucha mikrofon a wszystkie małe ekraniki wokół jej twarzy zniknęły w mgnieniu oka.

-Cześć, nazywam się Fu Kiroko. Będę waszym tłumaczem...- przykucnęła przy nich ale niedługo jej zajęło przywitanie ponieważ wtedy włączył się jej dzwonek. Odebrała i naskrzeczała na kogoś, jednak nie rozłączyła się- Dobra, to będzie szybki wstęp.- westchnęła zirytowana. W tym czasie pielęgniarka zaczęła rozpakowywać dziwne urządzenie, przypominające wyglądem niewielkie pluskwy. Wszyscy zauważyli, że miała takich pięć.- Dostaniecie teraz translatory i resztę wyjaśni wam Nana. Pewnie zostaliście wcześniej zaszczepieni, upominamy ich by najpierw jednak wyjaśniono wam co robią ale cóż, jak widać nie słuchają. To standardowe procedury dla wszystkich nowo odwiedzających a szczególnie dla mieszkańców Panem. Hm...- zamyśliła się przeglądając ruchem ręki jakąś rozpiskę w dokumencie. -To już mówiłam...to też... Cóż, w razie wątpliwości możecie się spytać Nany lub w informacji, która jest...- szum czyjegoś głosu przerwał jej. -Yh... muszę już iść. Podobno jakaś rodzinka antyszczepionek się komuś trafiła i nie chcą nawet założyć synlarców. Jesteście młodzi, więc chyba je założycie, co? - mrugnęła do nich, po czym nie czekając na odpowiedź wyszła.
-Że co?- prychnęła Evely gdy wyszła zostawiając je z obcojęzyczną pielęgniarką.

* * *

Synlarci okazały się być urządzeniami lingwistycznymi, które tłumaczyły zarówno słyszane jak i wymawiane przez użytkownika. Oprócz tego przy odpowiedniej aktywacji mogły tłumaczyć każdy czytany tekst, reklamę czy słyszaną muzykę. Nie do końca jednak zrozumieli jak takie opcje odblokować, dlatego Nana wyjaśniła im jak dojść do działu informacji a także poleciła kupić przewodnik dla pierwszych użytkowników synlarci. Gdy wychodzili z sali zauważyli na korytarzu innych turystów, którzy także czekali na swoje translatory i szczepienie. A więc Fu mówiła prawdę.

Po zaopatrzeniu się w o wiele za dużo przewodników (gdy tylko Liv wyjęła pierwszy banknot sprzedawczyni w kiosku omal nie zemdlała i pozwoliła im wziąć tyle ile potrzebują) postanowili poszukać ich hotelu. Wgrali kupioną mapę wszystkich neophonów jakie posiadali, czyli wszystkich oprócz telefonu Liv. Po dość długich próbach odczytania jej znaleźli dobrą drogę. Nie zdążyli jednak wiele zobaczyć ponieważ znużenie w dworcowej przychodni dało im siwe znaki i zrezygnowani skorzystali z komunikacji miejskiej. Wybrali nowoczesne poduszkowce miejskie sunące w nieważkości kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Kilka godzin po przyjeździe mogli w końcu się zameldować w pokoju.

* * *

Hotel w którym mieli nocować okazał się być ekstrawaganckim miejscem a gdy usłyszeli, że mają własny apartament dla siebie Liv prawie niezemdlała obawiając się rachunków. Evely to zauważyła i spróbowała podchwytliwie wypytać je recepcjonistki, by nie wyjść na ignorantkę. Ta odparła, że wszystko zostało już opłacone a także dała im fakturę. Ku zdziwieniu wszystkich rachunek w ich walucie nie wyglądał strasznie. Wtedy po raz pierwszy zrozumieli jak ich kraj bardzo rozwinął się dzięki otwarciu granic. Ich waluta była bardzo mocna ale co najważniejsze a wcześniej niezauważone- zniesiono tutaj walutę monetarną. Gdy udali się do sklepu spożywczego ludzie płacili poprzez specjalne karty a transakcje przebiegały niezwykle sprawnie. Niektórzy zamiast kart przykładali nadgarstki. Dlatego gdy płacili banknotami utworzyli chwilowy korek narażając się na obcojęzyczne komentarze, które rozumieli.

* * *

Synlarci niesamowicie ułatwiły im podróż do hotelu, rozumiejąc wszystkie drogowskazy czy oznaczenia na autobusie. Evely nawet udało się uruchomić tłumaczenie piosenki, którą ktoś obok słuchał w autobusie. Dodatkowo odczytywali wszystkie napisy, co przydało im się w szukaniu jakiegoś jedzenia w sklepie czy nawet analizie otrzymanej faktury. Ich wyjazd jak na razie był więcej niż udany.

* * *

Apartament jaki zajmowali miał cztery pokoje z łazienkami, salon i kuchnię. Oprócz tego posiadał całkiem spory balkon ze wspaniałym widokiem panoramy miasta. Wszystkie pokoje były położone na przeciw siebie a między nimi był salon. Ściany były pokryte tkaninami i udekorowane różnymi obrazami. Oprócz niego było tam mnóstwo pięknych mebli, dekorowane dywany czy żyrandol a wszystko to miało ten okropny wydźwięk bycia lepszym od pospólstwa. Liv nie czuła się z tym komfortowo, nawet jeśli było ich na to stać. 

Po rozpakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy udała się do kuchni zająć się zakupami. Evely z Pattern postanowiły zwiedzać hotel z wirtualnym przewodnikiem. Liv nie chciała puszczać je same w obce miejsce dlatego ucieszyła się gdy po chwili do salonu wszedł Lear, który zgodził się iść z nimi. Nie tylko ona ucieszyła się z tego. Evely widocznie zarumieniła się gdy troskliwie i teatralnie wziął je obie za ręce, mówiąc, że będą tak cały czas iść. Liv zaśmiała się. Wtedy Pattern, zajęta do tej pory przewodnikiem wpadła na pomysł:
-Hej Liv, skoro jesteśmy tu bosami może pójdziemy na jakąś ekskluzywną kolację?
Evely ucieszyła się na ten pomysł. Lear wzruszył ramionami puszczając obie. Liv milczała. Nie spodobało jej się to określenie.

-Liv, wiem o czym myślisz.- kontynuowała.- Nie uderzyła nam jeszcze woda sodowa. Przepraszam, że tak to ujęłam.- podeszła do blatu kuchennego. Liv uśmiechnęła się niepewnie. -Pomyślałam, że to byłby fajny pomysł by poznać tutejszą kulturę i... spędzić trochę czasu razem...- nieznacznie odwróciła się do Evely by ta jej pomogła. Blondynka dopiero po chwili rozumie jej plan. To będzie ich pierwsza próba pogodzenia całej trójki, o której wcześniej wspólnie myślały. Improwizując.

-Livciu, nie daj się prosić!- zaczęła radośnie Evely. Jej głos był tak donośny, że bardzo szybko zjawił się tam Paul. Rzucił prawie wszystkim pytające spojrzenie.- E no bo...- zaczęła zawstydzona Evely ale Liv jej przerwała.

-Wychodzimy wieczorem na wspólną kolację, Paul.- powiedziała spokojnym głosem. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. - Co?

Evely z Pattern patrzyły na siebie zdziwione a po chwili cicho zachichotały. Wiedziały, że w końcu wszyscy się pogodzą a była to tylko kwestia czasu. Lear także odetchnął z ulgą. Uśmiechnął się łagodnie do Liv, ciesząc się z próby kontaktu z nimi i pogodzenia się. Miał już dość tej obopólnej zawiści. Atmosfera była bardzo rodzinna póki milczący do tej pory Paul ogłosił nagle, że on się nigdzie nie wybiera. Wrócił do siebie a po chwili wyszedł przebrany, przeszedł milcząco obok nich i wyszedł, pozostawiając ich samych w apartamencie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz